Ta kompozycja miała w zamyśle być requiem dla trzech osób - zamawiającego dzieło niemieckiego hrabiego Franza Walsegg-Stupacha, jego żony Anny i samego twórcy, czyli W.A. Mozarta. Ale w sobotę w archikatedrze lubelskiej wspaniałe Requiem d-moll (KV 626) będzie mszą żałobną dla 96 ofiar katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem.
"Requiem..." otoczone jest legendą i do tej pory rozpala umysły wszystkich muzykologów. Dzieło pozostawia wiele niedopowiedzeń: zostało napisane przez kompozytora na łożu śmierci, a na prośbę żony Mozarta dokończone przez jego ucznia, Franza Süssmayra. Ale wciąż trwają spory o to, ile do dzieła wniósł uczeń, a ile mistrz. Istnieje mit, wedle którego w komponowaniu udział wziął Antonio Salieri, uznawany za wroga Amadeusza (o tym m.in. opowiadają słynna sztuka i film "Amadeusz"). Wedle podań ustnych Mozart śpiewając z przyjaciółmi-śpiewakami trzecią część dzieła, czyli"Lacrimosa dies illa" z "Sequentii", wybuchł płaczem. Mówi się też, że genialny artysta pozostawił żonie wyraźne notatki, wyjaśniające, jak należy dokończyć kompozycję. Na pewno jednak można stwierdzić, że samo zamówienie dzieła, przez von Walsegga było niezwykłe: Amadeusz do końca nie wiedział dla kogo komponuje - hrabia do końca chciał pozostać anonimowy