Opowieść o zaczarowanej syrenie w reżyserii Ilony Zgiet zobaczymy w Teatrze Andersena. Premiera w sobotę.
Jeśli cukierkową, Disneyowską wersję "Małej syrenki" włożymy między bajki, a przypomnimy sobie Andersenowski pierwowzór, to odkryjemy prawdziwą głębię wstrząsających emocji. Jak wiadomo sfera uczuciowa nie była najmocniejszą stroną samego baśnio-pisarza. Ale jak pięknie opanował w tym wypadku teorię - tragiczna, milcząca miłość, ból, ofiara w imię uczucia... To dobry pretekst, żeby zapomnieć o landrynkowej Ariel i potraktować syrenkę na poważnie. Odnajdziemy w niej i masochistkę, i marzycielkę, dziewczynkę, i kobietę, która podejmuje decyzję. W podwodnym raju nie jest szczęśliwa. Pomimo że każdy krok sprawia jej ból, udaje jej się wytrwać w postanowi eniu wyjścia na ląd. Ale Andersen lubi być okrutny. Tym razem osiągnął w tej materii mistrzostwo. Nie wynagradza jej ani cierpień, ani tego, że wyrzeka się swojej natury w imię miłości. Przypomnijmy oryginalne zakończenie: swoim męczeństwem wcale nie zdobywa uczucia księcia. Sy