Postacie nudne, gagi mało śmieszne, a role nieporywające. To nie wyimek z recenzji, ale odautorski opis "Końcówki" Becketta, którą Teatr Andersena, w reżyserii dyrektora Arkadiusza Klucznika, wystawi po raz pierwszy w tę sobotę.
Beckett nie ułatwia sprawy nikomu. Na pewno nie dziennikarzom, którzy z reguły liczą na fajerwerki w opisie dzieła, by artykuł lepiej wyglądał na papierze, a dostają coś takiego, jak w otwierającym tekst cytacie. Nie mają też łatwo widzowie. Beckett cieszy się estymą i otoczony jest nimbem geniuszu, ale przez wieloznaczność swoich tekstów, nietypową formułę i strukturę dzieł ("Końcówka" np. nie ma konkretnego początku ani końca, jest raczej zapętloną opowieścią bez, nomen omen, wieńczącej pointy) pozostaje autorem dla wybranych. O reżyserach borykających się z pułapkami w tekście i aktorach nie trzeba chyba nawet w tym kontekście wspominać. Choć może lepiej o tym powiedzieć. "Końcówka" jest grana pierwszy raz w historii teatrów lalek - Sztuka jest tak skonstruowana, że nie można wyciąć z niej ani słowa, dodać niczego, a przede wszystkim: opatrzyć muzyką. Z tego powodu zdecydowaliśmy się na coś w rodzaju "oprawy dźwiękowej" s