Nie schodzi od kilku lat z kinowego ekranu, ale twierdzi uparcie, że wcale nie jest na topie. MARIAN DZIĘDZIEL uważa, że po prostu ma dobry czas. Pojawia się na czerwonych dywanach, ale wciąż mówi o sobie "aktorzyna z Krakowa"
Jaki wiersz recytował na egzaminie do PWST, kim była Nina ze "Stawki większej niż życie" i dlaczego musiał tyle czekać, by się o nim mówiło "popularny" - w rozmowie z Markiem Lubasiem-Harnym zdradza Marian Dziędziel Niedawno otrzymał Pan Złotą Kaczkę, nagrodę czytelników tygodnika "Film", jako najlepszy aktor sezonu 2009/2010. W Teatrze Słowackiego idzie "Makbet", w którym reżyser specjalnie dla Pana przerobił rolę Odźwiernego, pozwalając Panu na dużą improwizację. Wielu aktorów w Pana wieku robi już bilans całości, a Pan jest na fali. Co Pan takiego w sobie ma? - Bo ja wiem? Chyba za mało zrobiłem wcześniej. Może ma Pan w sobie tyle siły, bo jest Pan Ślązakiem? - To prawda, że Ślązacy to twardy naród. To nie znaczy, że nie lubią czytać książek, chodzić do teatru czy opery. W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy dorastałem, kwitł na Śląsku ruch amatorski, działały wiejskie i robotnicze chóry, zespoły teatralne