Polemika z polskimi przyzwyczajeniami teatralnymi, z naszą niechęcią podejmowania ryzyka, lubością bycia pasywną stroną procesu twórczego. A przecież wybierając się do teatru musimy być nastawieni na ryzyko spotkania z innymi ludźmi, zamknięcia z nimi w określonej przestrzeni - o spektaklu "Lubię być zabijana" w reż. Marcina Wierzchowskiego w Teatrze Studio pisze Alicja Rubczak z Nowej Siły Krytycznej.
Zniesmaczenie, oburzenie, zażenowanie, obojętność - takie uczucia bardzo często wzbudzają wszelkie próby nawiązania w polskich teatrach repertuarowych interakcji z widzem. Nie twierdzę, że jest to regułą, ale chęć wejścia w bliższy kontakt z widownią, wciągnięcia jej w przestrzeń gry, uzyskania jakichkolwiek żywych, głośnych reakcji na sceniczne działania, bardzo często kończy się niepowodzeniem. Wychowana teatralnie na poznańskim festiwalu MALTA, przywykłam do różnorodnych form wciągania w strukturę spektaklu. Lubię być zaczepiana. Od sympatycznego wiązania krawatów aktorom grupy Generic Vapeur po upapranie moich bieluśkich spodni ziemią i równie silne unurzanie mnie emocjonalne przez Katarzynę Pawłowską podczas spektaklu "OUN" czy dyktatorskie poniewieranie mną podczas "Nauki latania" Strefy Ciszy. W interakcji albo świetnie się bawię, albo poprzez obrażanie, zostaję zmuszona do pracy intelektualnej. Chcąc zobaczyć, jak ten mechanizm