Po ćwierć wieku Andrew Lloyd Webber odnalazł w Ameryce mężczyznę, który uciekł z lochów paryskiej opery. Premiera nowego musicalu zatytułowanego "Love Never Dies" (Miłość nigdy nie umiera) odbyła się dwa tygodnie temu w londyńskim Adelphi Theatre, u nas zaś można już kupić dwupłytowy album z muzyką Andrew Lloyda Webbera.
Jego nowe dzieło zbiera bardzo dobre recenzje. Krytycy się zastanawiają, czy sławą dorówna ono "Upiorowi w operze". Sam Webber twierdzi, że o stworzeniu opowieści pokazującej dalsze losy swego bohatera zaczął myśleć od razu po premierze "Upiora w operze", która odbyła w 1986 r. Zapalił do projektu Frederica Forsythe'a (tego od "Dnia szakala"), który dzięki temu napisał powieść "Upiór Manhattanu". Webber nie był jednak z niej zadowolony, uznał, że jest słabym tworzywem na musicalowe libretto. Dopiero kilka lat temu jego teatralny współpracownik Ben Elton podsunął kompozytorowi właściwy pomysł. Jego zdaniem należało ożywić nie tylko dawnego, tytułowego bohatera, ale i inne postaci z "Upiora w operze". Webber to zaakceptował i razem z Eltonem przystąpili do pracy. Ucieczka za Atlantyk Akcja w "Love Never Dies" została przeniesiona do Ameryki, gdzie w wesołym miasteczku na Coney Island na Brooklynie żyje paryski Upiór. Prowadzi