OPERZE Poznańskiej i jej muzykalnym słuchaczom od lat należała się ta ze wszech miar udana wagnerowska premiera. Wiele lat temu niezapomniany ówczesny dyrektor, Walerian Bierdjajew, przygotował pieczołowicie "Lohengrina" na poznańskiej scenie. Teraz Poznań miał zadanie o tyle ułatwione, że scena ta cieszy się już piękną tradycją wagnerowskich inscenizacji powojennych: "Tannhausera" i "Tristana i Izoldy" pod batutą Roberta Satanowskiego. Zdawałoby się, te z "Lohengrinem" powinno być mniej kłopotów. Byłoby może tak, gdyby nie ambitny zamysł dyrekcji nadania tej chyba najbardziej melodyjnej w pewnej sensie przełomowej pozycji na szlaku wagnerowskiej reformy, nowoczesnego, a zarazem w pełni przekonującego ujęcia. Miło stwierdzić, że zamysł ten udał się. "Nie uczmy Włochów robić makaronu, a Niemców - wystawiać Wagnera", strawestował dowcipnie znane porzekadło, dyr. Dondajewski, przy okazji publicznego podziękowania zaproszonym z
Tytuł oryginalny
Lohengrin w Poznaniu
Źródło:
Materiał nadesłany
Kurier Polski nr 5