"Lohengrin" w reż. Antony McDonalda w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej. Pisze Olgierd Pisarenko w Ruchu Muzycznym.
Można zaryzykować twierdzenie, że kontakt z "Lohengrinem" ma w Polsce charakter pokoleniowy. W tym jednak sensie, że jedna inscenizacja przypada na jedno pokolenie... Albo i dwa. Przyjmując, że pierwszy powojenny "Lohengrin", wystawiony jeszcze w sali Romy (1956), był doświadczeniem dziadków, to następnego na warszawskiej scenie witały wiosną tego roku dopiero ich wnuki. Dane ogólnopolskie niewiele poprawiają tę statystykę. Po drodze były jeszcze: Łódź 1970, Poznań 1978 i Szczecin 2013. To i tak nie najgorzej, bo na przestrzeni wszystkich tych lat z "Tristanem i Izoldą" mieliśmy przyjemność tylko raz (Poznań 1968), a na Śpiewaków norymberskich nie poważono się w Polsce od przeszło stulecia (Warszawa 1908). Najnowszy Lohengrin jest owocem współpracy Opery Narodowej z Welsh National Opera w Cardiff, gdzie pokazano go już w maju ubiegłego roku. Spektakl przeniesiony do Warszawy zachwycił przede wszystkim doskonałym poziomem muzycznym. Kluczową rolę