„Persona. Ciało Bożeny" Huberta Sulimy w reż. Jędrzeja Piaskowskiego w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Pisze Dominik Gac, członek Komisji Artystycznej 30. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
W Polsce jak w lesie. Do lasu ucieka Bożena K. Mieszkanka Sosnowca, sprzątaczka w Teatrze Zagłębia. Matka samotnie wychowująca nastoletnią córkę. „Kobieta, która pewnego dnia uciekła do lasu i zamilkła, jakby w proteście przeciwko wszystkiemu, całej tej rzeczywistości” – mówi w otwierającym spektakl wywiadzie Magda (Agnieszka Bałaga-Okońska). Magda jest aktorką, która przyjechała do Sosnowca z Warszawy i zagra Bożenę w głośnym spektaklu wielkiego reżysera imieniem Krystian. Artysta poruszony radykalnym gestem bohaterki zstępuje na zagłębiowską scenę by wynieść ją na światowy parnas, a wraz z nią głodnych uznania i sukcesu aktorów. Tylko, że to się nie dzieje. Próby zostają przerwane, przedstawienie odwołane. Aktorzy porzuceni. Trafiamy w środek gorzkiego bałaganu. W gwałtownie przerwany proces. Czy można go zamknąć?
Hubert Sulima, który Personę. Ciało Bożeny napisał i Jędrzej Piaskowski, który rzecz wyreżyserował, wypracowali w toku kolejnych wspólnych realizacji unikalny język. Ironia miesza się w nim z życzliwością tak ściśle, że chwilami trudno je oddzielić. Oczywiście, drwi się w Personie… z Krystiana Lupy, chłoszcze aktorską próżność i intelektualną pustkę. Poddaje w wątpliwość sens teatru opartego na hierarchii i figurze wielkiego mistrza. Docina się warszawce i obnaża protekcjonalny stosunek centrum wobec prowincji. Czy jest w tym rzeczywiste upodmiotowienie Sosnowca, czy raczej mimowolny paternalizm – tego nie jestem pewien. Nie wiem też, czy lokalność wyczerpuje się w docinaniu Ślązakom, ale sądząc po rozlicznych propozycjach teatrów Zagłębia i Śląskiego, nie ma nic lepszego niż dowcipy o nieistniejącej granicy.
Zresztą, nie o lokalność tu chodzi. To tylko kostium. Kusi, aby tak samo potraktować metateatralne ramy, w które rzecz ujęto. Co nas bowiem obchodzą trudy powstawania spektaklu, żarty z wielomiesięcznego procesu, dramy i histerie, tchórzliwi reżyserzy czy zżerani przez ego aktorzy. To wszystko pretekst. Igraszka. A przecież spektakl, którego nie udało się stworzyć, niejako powstaje na naszych oczach. Gdy już wiadomo, że sprawa jest zamknięta a reżyser wyjechał, zjawia się Bożena (znakomita Mirosława Żak). Zjawia i otwiera. Uwalnia opowieść. A przy okazji komplikuje świat przedstawiony. Postaci, które pod własnymi imionami ścierają się z teatrem Krystiana, jak poirytowany szalbierstwem reżysera, Paweł Charyton, bez żadnych już nawiasów grają kolejne epizody historii Bożeny. Wbrew temu, co sugeruje kilka dialogów, nie chodzi jednako status ontologiczny aktora, o to, czy możliwe jest bycie sobą na scenie – choć to przecież rzeczy ciekawe. Jak dla kogo – powiecie i słusznie. Twórcy też to wiedzą i choć puszczają się na ocean metateatralnych dygresji, cały czas usiłują utrzymać kurs na lokalną publiczność ceniącą tak zwany teatr środka. Karkołomny to rejs, bo przecież zaciągają się nań także widzowie zwiedzeni tytułową obietnicą rozmowy z Lupą.
Nie sposób nie zauważyć wizualnych referencji, istotnej roli kamery, sposobu traktowania przestrzeni, ale są rzeczy istotniejsze. Czy Bożena K. jest odbiciem francuskiej mistyczki Simone Weil, której twórca Wycinki poświęcił słynną Personę. Ciało Simone? Albo echem Marilyn Monroe, której dotyczyła pierwsza część cyklu? A może powidokiem Henry’ego Davida Thoreau, bo przecież ten las… Wszystko być może, ale przede wszystkim Bożena jest Polką. To znaczy kobietą doświadczoną historią, która wydarzyła się w tym miejscu świata. Historią, która w niej tkwi, która wypędza ją do lasu i zmusza do zejścia w głąb siebie, odsłonięcia rany po to, by ją oczyścić i uleczyć. Zdobyte w ten sposób doświadczenie przekazuje swojej niedoszłej odtwórczyni – słynnej aktorce, która przed laty z powodzeniem uciekła z Zagłębia do centrum. Okazuje się, że i jej przynosi ono ulgę. A zatem jest nadzieja dla nas wszystkich?
Relacja między egzaltowaną gwiazdą, którą z sugestywną emfazą gra Bałaga-Okońska, a twardo stąpającą po ziemi i jednocześnie obdarzoną głębokim widzeniem sprzątaczką, stanowi dramaturgiczny kręgosłup przedstawienia i drabinę, po której zstępujemy do narodowej traumy – nie po to jednak, aby ją celebrować, lecz ukoić. Oto sens spektaklu: rozbrojenie konfliktów i budowa porozumienia. I cóż, że utopijnego? Radykalne wybaczanie – powtarzają artyści nawiązując do koncepcji terapeutycznej Colina Tippinga. I podają przykłady. Bożena wybacza Bratu (Tomasz Kocuj), który uciekł za granicę, ponieważ rodzina nie zaakceptowała jego homoseksualnej relacji. Nie wiadomo zresztą czy przez jej homoseksualność, czy przez fakt, że partner był Ślązakiem. Jest z tego trochę śmiechu, podobnie jak ze świetnej sceny, w której Bożena konfrontuje swoją wielkomiejską koleżankę z faktem, że głosowała na Prawo i Sprawiedliwość. Brakuje we współczesnym polskim teatrze tego rodzaju spojrzenia, które bez szyderstw i uproszczeń, pokazywałoby tych spośród nas, którzy widzieli (i widzą wciąż) szansę na pozytywne zmiany właśnie w tej formacji politycznej. I mają na to konkretne argumenty, z prozy życia, a nie poezji patriotycznych symboli wzięte.
Piaskowski i Sulima pytają o możliwość przekroczenia społecznej polaryzacji. Tak odbieram inscenizację snu tytułowej bohaterki, w którym Donald Tusk (Charyton) przychodzi do umierającego Jarosława Kaczyńskiego (Kocuj) – celem pojednania. Wzrusza się i śpiewa niedawnemu wrogowi Barkę. Brzmi jak szyderczy mem? Owszem, ale nie wyczuwam w tej scenie jadowitych szpilek, raczej dobroduszną kpinę. Intryguje interpretacja Kaliny Zalewskiej, która zobaczyła w niej symboliczną ocenę rządów „odsyłanego w niebyt polityka”. Ja widzę raczej fantazję, która ma nas ośmielić – przekonać, że nie istnieją spory nieprzekraczalne, ale też rozbroić to podświadome spięcie, które uruchamia się, gdy wkraczamy na terytorium plemion wojujących o totemy. W tym samym kluczu, ale znacznie śmielsze, jest finałowe przebaczenie Hitlerowi. Tu zgadzam się z wątpliwościami krytyczki, która na łamach „Teatru” pisze: „Wybaczyć Hitlerowi po to, by uwolnić się od traumy drugiej wojny? Bardzo wygodne, ale trochę za proste. Może najpierw spróbujmy wybaczyć sobie nawzajem”.
Przejmujące są właśnie te sceny, w których wybaczanie przychodzi po bolesnym, osobistym procesie, czy to w rozmowie Bożeny z Bratem, w której wyrzucają gromadzone latami pretensje, ale jednocześnie odsłaniają się na tyle, aby naprawdę siebie zobaczyć. Równie trudne wydaje się porozumienie Bożeny z jej córką Vanessą (Natalia Bielecka). Międzypokoleniową przepaść podkreśla uprawiany przez dziewczynę horsing (chodzi o to, że czujemy się końmi). Absurd i komizm prowadzą do odkrycia nieoczywistej mądrości młodszego pokolenia, dzięki której córka jest w stanie przyjść z pomocą zmęczonej i przytłoczonej matce. Nawet jeśli poprzez praktykę, którą odruchowo bagatelizujemy jako głupstwo. Czy wreszcie przejmująca jest ta najważniejsza podróż do czegoś w rodzaju praprzyczyny polskiego przytłoczenia, smutku, znoju i beznadziei. Do leśnej wizji, w której bohaterce odsłania się tragedia babci, zgwałconej przez rosyjskiego żołnierza. Z tej krzywdy urodziła się jej matka.
Żyjemy na skrwawionych ziemiach i sami jesteśmy poplamieni. Epigenetyka oraz psychologia wydobywają te ślady od jakiegoś czasu, ale jasny snop światła rzuciła na nie dopiero wojna w Ukrainie. Strach przed tym, że jeszcze się nie doczyściliśmy, a zaraz znowu nas to wszystko ochlapie. I może tak być, że ochlapie. Czy radykalne wybaczanie wtedy pomoże? Wątpię. Nie zmienia to faktu, że propozycja Piaskowskiego i Sulimy, choć utopijna i naiwna, zdaje się szlachetna i szczera. Jak Bożena my też mamy w ciałach listy od przodków. Upchane w wewnętrznych szufladach „jak od komornika wezwania”. Jak niewybuchy, które mogą zranić, jeśli ich nie rozbroimy. Nie sami oczywiście, nie każdy jest saperem. Od tego są terapeuci, psychologowie, specjaliści.
Chciałbym jednak wierzyć, że ta armia nie zawsze jest potrzebna i ze swoimi bliskimi (żywymi i martwymi) możemy rozmawiać o własnych siłach. Że to nie zawsze jest kwestia wyrównywania rachunków i sporządzania bilansów, że relacje nie wpisują się w logikę rachunków, że mogą być czymś, co Jacek Leociak (pisząc o życiu w miejscu-po-getcie) nazywa współobecnością. Jej poczucie „jest także odnalezieniem w sobie bólu utraty, którego nie da się uśmierzyć i uleczyć”. Kto powiedział, że szczęśliwe zakończenie jest obowiązkowe? Kto powiedział, że koniec istnieje?
***
Hubert Sulima PERSONA. CIAŁO BOŻENY. Reżyseria, scenografia: Jędrzej
Piaskowski, dramaturgia i reżyseria światła: Hubert Sulima, koncept,
postaci, fabuła, dialogi: Jędrzej Piaskowski i Hubert Sulima, kostiumy:
Rafał Domagała, opracowanie plików muzycznych:
Tomasz Olczuk, Rafał Witkowicz. Prapremiera w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu 9 lutego 2024.