Tym razem nie prosił Pan o korespondencję z wakacji, ale ponieważ mój krótki letni wyjazd zahaczył o teatr (a Jak się Pan przekona, mam wobec Teatru Miejskiego w Gdyni drobny dług wdzięczności), to bez zapowiedzi pozwalam sobie na długi list, jak zwykle mieszając wątki i tematy (czy Pan to jeszcze wytrzymuje?) - pisze Olga Płaszczewska w piśmie Arcana.
"... A ona wtedy, wiesz, przy knajpce na plaży w Karwińskich Błotach, zostawiła oba psy, zrzuciła czerwoną sukienkę i wskoczyła do morza... Padało! Ratownik wyjrzał z budki, założył sztormiak i stał na brzegu, dopóki nie skończyła pływać... Tak, parę minut, może kwadrans, wzdłuż brzegu... I potem wróciła do kawiarenki owinięta ręcznikiem, przebrała się znów w sukienkę, wykręciła kostium i wypiła zamówioną wcześniej kawę..." - słyszę strzęp rozmowy telefonicznej, w której znajoma relacjonuje nasz spacer w deszczu nad pełnym morzem: w rzeczywistości wszystko wyglądało mniej sensacyjnie, ale... nie prostuję, niech legenda rośnie. Tym bardziej, że spacer odbywał się w dniu, kiedy miała - nieodwołalnie musiała - urwać się na amen lub zawiesić na czas wakacji (tego nigdy nie wiadomo) intensywna mailowa korespondencja, o której już Panu wspominałam, a ja - Pan się znowu śmieje? - zastanawiałam się, jak to przetrwać, z głębokim