Co to może znaczyć? - zastanawiałam się, idąc na inaugurację Roku Herberta. Barbarzyńcy w ogrodzie poezji? (Już widzę te wyplute przez paszczę Popkultury resztki poety). Dziwna, trochę pretensjonalna nazwa była zapowiedzią wielkiej klapy lub - wielkiego wydarzenia. Impreza zaczęła się od uroczystej akademii ku czci poety. Dopiero część druga miała charakter trudnej do nazwania jednym słowem symultany. Byli to właśnie owi kłopotliwi "Lirykożercy", wymyśleni i wyreżyserowani przez Monikę Grochowską. Założeniem było przyciągnięcie młodych ludzi, do czego, jak wiadomo, najlepiej nadają się gadżety. W foyer Teatru Narodowego nie mogło więc zabraknąć empetrójek z recytowanymi wierszami poety, które można było bluetoothem ściągnąć na komórkę. Skoro już celuje się w mass media, to warto nowoczesność połączyć ze snobizmem - i ustawić szafę grającą, z której dobiega głos samego poety. Tak też się stało. Dla osób bar
Tytuł oryginalny
Lirykożercy
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 4