Życie nas uczy, jak niewiele można się spodziewać po ludzkiej wyobraźni współczującej. "Trzęsienie ziemi i zagłada miasta na antypodach - szydził klasyk - równa się dla nas katastrofie kolejowej w zasięgu rozkładu jazdy, tę znów zaćmi przyjazd pogotowia do sąsiadów z klatki schodowej, a wszystko to zakasuje nasz własny ból zęba..." Gdzie wrażliwość, która konkretnie sobie uzmysłowi stressy niedobitków powstania listopadowego, twórców Wielkiej Emigracji? Sto lat wcześniej, za Sasów, różne armie chadzały sobie po Polsce jak po bezpańskim korytarzu, potem nieliczne roty rozpędziły konfederatów. Ale oto przez ćwierć wieku mieliśmy świetne wojsko wyposażone przez prężny przemysł, mieliśmy gospodarny rząd, sejm - i gdzie to wszystko? I żebyż wielkie klęski bitewne, polskie Termopile! Nie, pełnosprawne korpusy przekraczały granice i składały broń. Sytuacja wytworzyła się tak drastyczna, tak obolała, że literatura taktownie unika
Źródło:
Materiał nadesłany
"Życie Literackie" nr 2