Kariera Janusza Pietkiewicza, zwłaszcza w ostatnich latach, obrazuje bliskie, nawet za bardzo, związki świata kultury z polityką. Dziś jednak polityczne tło sprawy schodzi na drugi plan. Liczy się przede wszystkim powrót Mariusza Trelińskiego - reżysera rozchwytywanego przez najważniejsze sceny świata. Polska nie może sobie pozwolić na utratę tej klasy artystów - pisze Jacek Wakar w Dzienniku.
Na wydarzenia w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej patrzę z dystansu. Będąc krytykiem na co dzień zajmującym się scenami dramatycznymi, bywam tam jako zwyczajny widz. Trzeźwo i bez zacietrzewienia postrzegający sytuację. Z mojego punktu widzenia wygląda ona następująco. Opera Narodowa pod artystycznym kierownictwem Mariusza Trelińskiego [na zdjęciu] przeżywała jeden z najlepszych okresów. Treliński wraz z wybitnym dyrygentem Kazimierzem Kordem rzetelnie zapracowali na swą renomę. Scena przy placu Teatralnym stała się miejscem twórczego fermentu z normą w postaci nowatorskich interpretacji klasyki. Przekonaliśmy się o tym, co wiedzieli od dawna widzowie na świecie. Że opera nie jest bynajmniej gatunkiem zmurszałym. Przeciwnie, stanowi idealne pole do prawdziwych, a nie wymuszonych modą eksperymentów. Celowali w nich zresztą najwięksi reżyserzy - Strehler, Losey, Chereau. Nadejście Janusza Pietkiewicza oznaczało kres takiego myślenia o ope