W "Dziadach" Krzysztofa Babickiego dominuje zło. Mówiąc ściślej, spektakl zaczyna być interesujący dopiero wówczas, gdy na scenie pojawiają się diabły. Czy to świadomy zabieg reżysera, czy raczej efekt oporu, jaki postawiła wykonawcom poetycka materia dramatu? Zapewne i jedno, i drugie, choć - jak to zwykle bywa w teatrze - niedobory warsztatowe biorą górę nad filozofią. Statyka poszczególnych sekwencji wydaje się zamierzona: kolejne sceny jawią się jako ożywione siłą imaginacji, nigdy nie namalowane obrazy Guślarza, którą to postać upodabnia Babicki do malarza-kabalisty Oleszkiewicza, bohatera ostatniej części "Ustępu". Zamysł ów podkreślają też nieco ilustracyjne zabiegi scenografa; tło dla kolejnych scen tworzą nagromadzone jak na rumowisku wielkie, puste ramy obrazów. Część II "Dziadów" traci tym samym swój dziki, obrzędowy charakter - bardziej przypomina smętne inteligenckie wspominki. Również utożsamienie G
Tytuł oryginalny
Letarg
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr nr 1/2