Talarczyk chciał być oryginalny i zrobić coś więcej niż zwykły recital. A szkoda, bo takie rozwiązanie pozwoliłoby na pełne wybrzmienie wybranych piosenek. Zamiast tego dostajemy coś, co usiłuje spektaklem być, ale nim nie jest - o "Underground" w reż. Roberta Talarczyka w Teatrze Śląskim w Katowicach pisze Anna Wróblowska z Nowej Siły Krytycznej.
Podobno pomysł na spektakl złożony z piosenek Toma Waitsa i Nicka Cave'a chodził za Robertem Talarczykiem od kilku lat. Jak na kilka lat rozmyślań o projekcie, efekt końcowy - spektakl "Underground" w Teatrze Śląskim w Katowicach - specjalnie na kolana nie powala. "Underground" jest najlepszym przykładem na "przedobrzanie" tego, co jest dobre samo w sobie. Niewątpliwą zasługą Talarczyka jest wybór czternastu spośród kilkuset piosenek dwóch bardów. Na materiał wybrał on takie kultowe utwory, jak: "Rain dogs", "Jockey full of bourbon", tytułowy "Underground" czy "People ain't no good". Świetnym wyborem okazał się też Artur Święs jako wykonawca tych utworów. I na tym zasługi Talarczyka się kończą. Piosenki Wait'sa i Cave'a są na tyle kultowe, że bronią się same, Artur Święs jest na tyle świadomym i charyzmatycznym artystą, że oprócz mikrofonu więcej mu nie potrzeba, by stworzyć spektakl. Talarczyk chciał być oryginalny i zrobić coś więcej