Dlaczego polski teatr nie potrzebuje dramatów? - zastanawia się w felietonie pisanym dla e-teatru Marta Cabianka
Podobno jeszcze kilka lat temu polska dramaturgia przeżywała prawdziwy rozkwit. Pojawiły się nowe nazwiska. Wydawano kolejne antologie. Powstawało dramatów bez liku. Dzisiaj wypada zapytać: i co z tego? Które z nich trafiły na scenę? A jeśli nawet tak się stało, to czy teatr kiedykolwiek do nich wracał, by wystawić je po raz kolejny? Gdzie przepadli ludzie, których kiedyś uznaliśmy za nadzieję polskiej literatury dramatycznej? Ci, co się dobrze zapowiadali, zapowiedzieli się i basta. A potem jak kamień w wodę. Może zajęli się poważniejszymi sprawami. Albo po prostu powiedzieli już wszystko, co mieli do powiedzenia. Może nic ich już nie boli, może nie czytają już gazet, może wyczerpali wszystkie tematy, które były na podorędziu. A mówiąc serio, odpowiedź chyba jest prostsza: po prostu teatr ich nie potrzebuje i nie chce. Na to wygląda, skoro spośród ubiegłorocznych finalistów Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej na scenę trafiła wprawdzie