EN

3.11.2023, 13:34 Wersja do druku

Lepieni z gipsu i niepamięci

„W końcu nauczyć się żyć” w reż. Tomasza Jana Wygody w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Agnieszka Loranc z Nowej Siły Krytycznej.

fot. mat. teatru

Oczywiste jest, że wolelibyśmy nie doświadczać nieprzyjemności, by – jak to się mówi – czuć, że żyjemy. Rzeczywistość jest jednak inna, o czym przekonują twórcy spektaklu „W końcu nauczyć się żyć” w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Robią to, powtarzając na afiszu tytuł ostatniego wywiadu filozofa i postmodernistycznego konceptualisty Jacquesa Derridy. To wyłącznie przynęta, widzowie stają się ofiarami przeniesienia na scenę dywagacji o życiu, śmierci i (nie)możliwych transcendencji. W zapowiedziach czytamy: „nauczyć się żyć musiałoby oznaczać nauczyć się umierać, zaakceptować całkowitą nieobecność, bez wybawienia, zmartwychwstania czy odkupienia”. Reżyser i choreograf Tomasz Jan Wygoda zaprasza w trzyaktowej opowieści do odkrywania w ludzkich wnętrzach miejsc, które budzą lęk. Wraz z dramaturgiem Adamem Radeckim z rozmachem sięgają po różne teksty kultury, by dowieść potrzeby człowieka (choćby mimowolnej) umieszczania swego istnienia w czasie, przestrzeni, pamięci własnej i zbiorowej.

Po lewej stronie sceny dziesięć krzeseł, po prawej metalowe białe biurko wyposażone w lampkę, stos papierów, krzesło. Scenografia Anny Goldanowskiej w sztampowy sposób wyobraża przychodnię szpitalną. Na dużym ekranie widzimy napis „Małe piekło”, anonsujący akt pierwszy. W poczekalni kolejno zasiadają pacjenci, każdy zabija czas na miarę swoich możliwości: pani w eleganckim czerwonym kostiumie na przykład szydełkuje (Barbara Dziedzic), a narciarka jest tak żwawa, jakby wciąż była na stoku (Hanna Napora). Kolejkowicze powtarzają przeróżne ruchowe sekwencje, nie sprawiają wrażenia obolałych. Lekarz (Zbigniew Dominiak) nie diagnozuje ich stanu psychofizycznego, lecz niepamięć tożsamości.
Akt pierwszy oparty został w znacznej mierze na zdarzeniach z życia rumuńskiego pisarza Maxa Blechera, który chorował na gruźlicę kręgosłupa. Cielesną kaźń oraz związane z nią doświadczenia sanatoryjne przelał na karty prozy. Tajemnicza, zakapturzona postać na wózku inwalidzkim, która zaszyła się w ciemnym kącie nieopodal lekarskiego biurka, to mężczyzna cierpiący na tę dolegliwość (Tomasz Jan Wygoda). Zostaje skierowany przez lekarkę (Urszula Kiebzak) do sanatorium w Berck w północnej Francji. To miejsce jest małym Monte Carlo wśród tego rodzaju obiektów, wózki inwalidzkie są tu jak samochody ferrari, nad placówką czuwa portret cesarzowej, modlitewnym wstawiennictwem można u niej „uzyskać” wyzdrowienie. Gdyby to nie przekonało pacjenta, sanatorium posiada kolekcję unikalnych eksponatów, jeden z nich – kobiece popiersie – stoi z tyłu sceny. Opisy, na które sili się lekarka, przypominają tandetną ofertę kieszonkowych przewodników po muzeach, a nie remedia dla chorych.

W akcie drugim, „Małym czyśćcu”, widzowie stają się nie tylko świadkami męczeństwa mężczyzny (niesiony jest w tempie ultra slow motion przez procesję pielęgniarek w białych kitlach), ale również gipsowania jego ciała, co przypomina balsamowanie. Krystian Łysoń i Dawid Tas nawet ubieranie nitrylowych rękawiczek sprowadzili do mistycznego przedsięwzięcia. Niczym niestrudzeni adepci ortopedii najpierw badali ciało siedzącego na skraju wanny chorego, by następnie długo pokrywać gipsowym opatrunkiem każdy fragment skóry. Gdy kończy się sekwencja muzyki sakralnej, mozolny proces trwa w najlepsze. Scena ciągnie się wieczność.

Ostatnią część spektaklu zatytułowano „Mały raj”, jej osią tematyczną jest dramat Marguerite Duras „Savannah Bay”. Inaczej niż w dziele francuskiej pisarki, powrót do wspomnień nie jest odgrywany przez dwie kobiety, a przez mężczyznę na wózku inwalidzkim i pacjentkę sanatorium (wcześniej lekarkę). Trudno było skoncentrować się na ich rozmowie, może to wina niefortunnej emisji dźwięku na ogromnej scenie. Warte większej uwagi wydało mi się towarzystwo pięciu kuracjuszek narzekających na warunki w „rajskim” sanatorium i... na twarde pomidory.

Przedstawienie grzeszy nagromadzeniem środków inscenizacyjnych: wideoklipy, dźwięki, choreografia, kostiumy... Nieciągłość narracji sprawiała, że miałam wrażenie oglądania dwóch spektakli w tym samym czasie – jednego po prawej stronie sceny, drugiego po lewej. Patchworkowa formuła momentami nużyła, dezorientowała trudnymi do interpretacji i wpasowania w historię pomysłami, na przykład na ekranie oglądamy przechadzającą się po parku postać z workiem na śmieci i książką, a na koniec znikąd pojawia się złoty kosmonauta. Rekwizyty, układ widowni, wydawały się nieproporcjonalne w stosunku do przestrzeni scenicznej, niektóre jej rejony były niewidoczne.

Dramaturg Adam Radecki rozładowywał pompatyczność inscenizacji językiem. W kwestiach wybrzmiewał i cynizm, i sentymentalizm, to pomieszanie wynikało z przywiązania postaci do materialności, strachu przed niebytem. Mocną stroną spektaklu stał się międzypokoleniowy duet babci (Barbara Dziedzic) i wnuczka (Dawid Tas), który budował ciągłość przyczyny i skutku, łączył trzy akty. Zawzięcie dziergany przez kobietę sweter w akcie pierwszym zostaje podarowany chłopakowi w ostatniej części. Relacja, jaką zbudowali zrekompensowała niedociągnięcia spektaklu, a przede wszystkim przypieczętowała dwuznaczną wymowę „Małego raju” – ich występ (szczególnie taneczny) zdecydowanie był „rajski”, wspaniały. Finałowy korowód, do którego dołączają kuracjusze i personel sanatorium, to echo tańca śmierci. Zawierał to, co twórcy próbowali przez ponad godzinę przekazać widzom: bez względu na okoliczności, nigdy nie nauczymy się żyć, czy choćby przeżywać życie.

***

„W końcu nauczyć się żyć”
choreografia i reżyseria: Tomasz Jan Wygoda
współpraca artystyczna, tekst, dramaturgia: Adam Radecki
premiera: 26 października 2023, Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie
występują: Katarzyna Baran, Barbara Dziedzic, Urszula Kiebzak, Ewa Michałowicz, Hanna Napora, Ewa Nowakowska-Włodek, Ewa Skolias, Zbigniew Dominiak, Paweł Kozłowski, Krystian Łysoń, Dawid Tas, Tomasz Jan Wygoda

Agnieszka Loranc – studentka kulturoznawstwa i wiedzy o mediach na Uniwersytecie Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie.

Źródło:

Materiał własny