"Małe zbrodnie małżeńskie" w reż. Marcina Sosnowskiego w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.
Jeśli filozof jest autorem sztuki teatralnej, spodziewamy się na scenie przedstawienia w stylu tzw. gabinetowej rozmowy na poważne tematy prowadzonej - na przykład - przez dwóch panów w średnim wieku, o nienagannych manierach i imponującej erudycji. Takie wykłady na scenie powodują pustkę na widowni. W tym przedstawieniu jest inaczej. Autor tekstu rzeczywiście jest filozofem, nauczycielem akademickim, lecz takim, o którym mówi się, że filozofię przemienił w sztuki teatralne. Sam o sobie zaś powiada, że tworząc teatr, przestaje być filozofem. Na scenie zamiast przykładowych dwóch filozofujących panów, mamy sympatyczną parę małżeńską, która po dwudziestu kilku latach wspólnego życia przeżywa kryzys. I od razu dodajmy, że ów kryzys nie doprowadzi do rozpadu rodziny, bo Lise i Gillesa łączy prawdziwa, głęboka miłość. Czas akcji jest tutaj czasem realnym, to znaczy czasem i aktorów, i widzów. Akcja sztuki toczy się przez około półtorej go