Dla kogoś, kto zarabia na chleb pisaniem do gazet, nie ma chyba nic bardziej deprymującego niż brak odzewu ze strony czytelników, niż poczucie, że to, co się robi, trafia w pustkę. Po moim tekście o "Gałązce rozmarynu" w Teatrze Rozmaitości w Warszawie odezwało się dwóch czytelników. Nie jest to, co prawda, wiele; gdzież mi się równać ze Stanisławem Tymem, który w odpowiedzi na swój apel o zaprzestaniu transmitowania w telewizji naszej ligi piłkarskiej otrzymał blisko pół tysiąca listów, ale, mimo wszystko, zawsze coś. Pierwszy z moich czytelników swą wystukaną na maszynie epistołę rozpoczął od słów: "Redaktorze Multanowski. Ty marna szmato", a zakończył proroczą wizją: "Kiedy będziesz zdychał, naplują ci w gębę, świnio podła". Dzięki za dobre słowo, nie wiem tylko, komu winien jestem wdzięczność, bowiem autor tej korespondencji niestety zapomniał się podpisać. W twórczym uniesieniu to się czasami zdarza. Drugi mój czytelnik
Tytuł oryginalny
Lekcje polskiego
Źródło:
Materiał nadesłany
Tygodnik Kulturalny nr 51