"Czarnoksiężnik z krainy Oz" w reż. Jarosława Kiliana w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.
Gdybym sobotnią nocą nie oglądał inscenizowanej przez Pepa Guardiolę baśni barcelońskiej - tej zabawy w kotka i myszkę, co ją z nieszczęsnymi piłkarzami Villarrealu FC Barcelona przez 90 minut rozsnuwała na trawiastym prostokącie - krakowską, przez Jarosława Kiliana wyreżyserowaną baśń "Czarnoksiężnik z krainy Oz" Lymana Franka Bauma przyjąłbym w niedzielę bez większych zastrzeżeń. Bez większych? A mniejsze? Nie jestem aptekarzem. Zresztą, cóż znaczy jakiś tam chybiony wiór, gdy widok tak smakowity? Dużo powietrza na scenie, ogrom dobrej pustki. Czysty krajobraz. W nim tylko to, co niezbędne, i nie jednocześnie, a po kolei. Niewielki dom, żółte ptaki, karmazynowe wiatraczki jako pole usypiających maków, drabina prawie do nieba, na ekranie z tyłu cienie ludzi, małp skrzydlatych i wilków, potężne sukna pełne tajemnych masek-znaków, balon kolosalny, coś jeszcze. I wyborne kostiumy mieszkańców Szmaragdowego Grodu, dziwolągów zwanych M