"Ratuj się kto może i jak może!" - zdaje się być dzisiaj powszechną dewizą, wobec dotykających nas nieuchronności ekonomicznych. Tak można też odczytywać osobliwe posunięcia repertuarowe Opery i Operetki Wrocławskiej od początku sezonu: "Latający Holender" - dla scen niemieckich, "Wesoła wdówka" - na zlecenie agencji austriackiej. A teraz - dla miejscowej publiczności - "Lekarz mimo woli", komedia Moliera. Dlaczego sztuka dramatyczna (acz w farsowym gatunku i z muzycznymi, tudzież baletowymi dodatkami) w operetce? Nie mam nic przeciwko temu. Ale po wielkim repertuarze musicalowo operetkowym jest to wolta dość zaskakująca. Tym bardziej że zaprezentowana premiera jest doprawdy skromniutka i biedniutka: począwszy od scenografii - nijakiej i prawie niezauważalnej (za to udał się Elżbiecie Terlikowskiej plakat) - po muzykę (Jana Walczyńskiego), ograniczoną do kilku wstawek chóralnych i baletowych oraz kilku arietek, zgrabnie napisanych, acz z założenia b�
Tytuł oryginalny
Lekarz mimo woli
Źródło:
Materiał nadesłany
"Słowo Polskie" nr 282