Siedem lat po prezentacji na poznańskiej Malcie i osiem lat po ostatnim wystawieniu na legnickiej scenie na Zakaczawiu "Czas terroru", którym Lech Raczak domknął swój tryptyk rewolucyjny (wcześniej "Dziady" i "Marat-Sade"), powraca na scenę teatralną Legnicy. We wrześniu legnickie przedstawienie obejrzy także gruzińska publiczność w Batumi i Tbilisi.
Wiosną 2010 roku Lech Raczak podjął się ryzyka stąpania po gęsto zaminowanym gruncie. Z jednej strony groziła mu niewiedza i obojętność widza wobec historii sprzed ponad stu lat, z drugiej musiał poradzić sobie z postromantycznym, patriotycznym kiczem, którym usiany jest pełen symboliki, ale też goryczy i czytelnego porewolucyjnego rozczarowania, tekst "Róży" Stefana Żeromskiego. Reżyser cudem ocalał, bo najwyraźniej cuda w Legnicy się zdarzają. Ocalał i zwyciężył tak samo, jak wtedy gdy brał się za bary z "Dziadami", lekturową zmorą pokoleń licealistów. Wystawiając gorzko-depresyjny i rozliczeniowy "Czas terroru" w historycznym kostiumie z pieśnią dziadowską na ustach Raczak poprowadził widzów przez kręgi polskiego piekła, jakim była - jakże często zakłamywana - historia naszych narodowych zrywów i powstań. Także tych pod wypartym z pamięci czerwonym sztandarem rewolucji 1905 roku. W ocenie Jolanty Kowalskiej (TVP, miesięcznik Teat