Czy zdjęcie na okładce to dla aktora prawdziwa legitymacja zawodowa? - pyta w felietonie dla e-teatru Marta Cabianka
Pewien francuski filozof zauważył, że we Francji nie można być aktorem, jeśli się nie ma zdjęć ze słynnego fotograficznego studia Harcourta. Na tych zdjęciach aktor staje się przedmiotem romantycznego pożądania, a jego nieskazitelna uroda wskazuje zarazem na głębię ducha. Takie fotografie zawieszając na chwilę działanie prawdy codziennej, wprawiają widza w rozkoszny niepokój. Dla aktorów zaś, nie tylko zresztą we Francji, taki wyidealizowany wizerunek może mieć charakter rytualnego oczyszczenia, stanowić katharsis po teatralnych, nie zawsze atrakcyjnych, wizualizacjach własnej fizyczności. Aktor na scenie bywa stary, zniszczony, gruby albo kościsty, pomarszczony, przywiędły, brzydki. Czasem trywialny czy odpychający fizjologiczną ekspresją, może poczuć się wywłaszczony z własnego ciała, więc poświęci wiele dla zdjęcia, na którym, jak powiada Roland Barthes, "uwolniony z powłoki nazbyt zrośniętej z jego zawodem, jednoczy się z rytualn�