"Żona króla Leara. Czarna komedia" w reż. Jerzego Gruzy w Teatrze Żydowskim w Warszawie. Pisze Filip Przedpełski w Newsweeku Polska.
Jerzy Gruza sięgnął do modnego ostatnio motywu starzejącego się bezrobotnego aktora ("AAA zatrudnimy clowna", "Skarpetki, opus 124"), który w jego przedstawieniu marzy o ostatniej wielkiej roli: króla Leara (Wojciech Wiliński). Ale zamiast do teatru trafia na casting do reklamy telewizyjnej. Tam głupawy tekst myli mu się z szekspirowskim monologiem, a on sam dochodzi do wniosku, że zupełnie się pogubił we współczesnym świecie. Widz zamiast czarnej komedii - jak w tytule spektaklu - dostaje lekką jak piórko komedyjkę złożoną z kilku zabawnych scen. Niestety, tylko chwilami śmiesznych. Irytują i dialogi, i gra aktorów. Te pierwsze sprawiają wrażenie, jakby pisane były na siłę, byle tylko śmieszyć, a ta druga często jest po prostu szkolna. Szkoda więc, że oprócz ciekawego pomysłu pokazania w krzywym zwierciadle nieuchronności przemijania oraz wielkich ambicji (zderzenia z Szekspirem) na scenie pozostaje niewiele.