Kilka tygodni temu po raz pierwszy zabrzmiała na Scenie Letniej dla Dzieci im. Jadwigi Warnkówny „Piosenka lalkarza” napisana przez Jana Wilkowskiego – jako wspomnienie moich przyjaciół aktorów-lalkarzy z Teatru Lubuskiego w Zielonej Górze, dla których była hymnem i jako wyraz uznania dla artystów lalkarzy przyjeżdżających do Brwinowa w ramach letniego przeglądu teatralnego organizowanego przez Stowarzyszenie Teatr Na Pustej Podłodze pamięci Tadeusza Łomnickiego we współpracy z Urzędem Gminy Brwinów. Pisze Waldemar Matuszewski.
Organizatorzy zachęcili młodą widownię do przyjęcia wokalnego wyzwania – dając młodym ochotnikom możliwość zaśpiewania na scenie, z podkładem muzycznym tej liczącej sobie już 70 lat piosenki pochodzącej ze spektaklu „Guignol w tarapatach” (premiera 21 III 1956 na scenie warszawskiego Teatru Lalka). Nikt nie spodziewał się, co z tego może wyniknąć, a niektórzy wprost twierdzili, że „ramota nie chwyci”. A chwyciła i to jak!
Przed każdym spektaklem powstaje kolejka chętnych do śpiewania. Dzieci biorą do ręki mikrofon i dzielnie podążają za podkładem muzycznym, niektóre poprzestają na pierwszej zwrotce i refrenie, inne (jak Zuzia) śpiewają wszystkie trzy, widownia – po kilku takich spotkaniach – włącza się w śpiewanie refrenu. Cieszyłoby się serce Jana Wilkowskiego (twórcy i pierwszego wykonawcy „Piosenki…”), cieszyłyby się serca moich przyjaciół lalkarzy z Teatru Lubuskiego (Krystyny Żylińskiej, Jurka Lamenty i Janka Wysockiego), tak jak ciszy się serce zjeżdżających do Brwinowa artystów lalkarzy, bo to im za każdym razem dedykujemy ten ich hymn, tę ich „pieśń nad pieśniami” – w uznaniu dla ich pasji, dla ich miłości dla lalek i niestrudzonego „łażenia z parawanem”. Lalkarze zapraszani do Brwinowa to artyści w drodze, wędrujący po świecie z wiklinowym koszem pełnym lalek i parawanem. Mała Zuzia przed wykonaniem cechowej piosenki „kukiełkarskiego bractwa” ustawiła najpierw na scenie wiklinowy kosz pełen lalek i ze zwiniętym na czas wędrówki parawanem w środku. „Duch w narodzie nie ginie!” – powiedziałaby widząc to wytrawna lalkarka Krystyna „Ciotka” Żylińska (1928-2004).
Niech wolno mi będzie przy okazji brwinowskiego przeglądu spektakli lalkowych wspomnieć tę artystkę, która dla teatru lalkowego się urodziła. Karierę sceniczną rozpoczynała w krakowskim teatrze dla dzieci Groteska w roku 1945 – razem z jego twórcami Zofią i Władysławem Jaremami; wtedy nosił on nazwę Teatr Lalki, Maski i Aktora Groteska. Twórcy teatru byli dla Krystyny mistrzami, teatralnymi rodzicami i autorytetami. 9 czerwca 1945 roku miała miejsce pierwsza premiera - „Cyrk Tarabumba” w reżyserii Władysława Jaremy. W obsadzie obok młodziutkiej Krystyny Żylińskiej znalazł się Roman Polański. „Romek Polański grał Gagatka na żywo, a ja jako marionetka tańczyłam na linie pod melodię, na jednej nóżce, z parasolką. Ja byłam chyba prawdziwym asem, jeśli chodzi o marionetki. Profesor Meyerhold był u nas pięć razy – specjalnie dla tego numeru” – wspomina aktorka w wywiadzie udzielonym red. Irenie Linkiewicz z Radia-Zachód.
Wspomnienie tej opowieści wróciło, gdy Henryk Hryniewicki na Scenie Letniej w Brwinowie po mistrzowsku animował marionetkę baletnicy w swoim spektaklu „Cyrk Hrynek”, a także kilka dni temu, gdy na letni przegląd teatralny dla najmłodszych w Brwinowie zjechał „Cyrkowy casting” w wykonaniu Tobiasza Cichońskiego (Teatr Cichy), który wśród wielu cyrkowych sztuk i sztuczek wędrował z parasolką po linie rozpiętej na proscenium. W części warsztatowej aktor przeprowadził w wędrówce po linie ponad 30 młodych widzów (także kilkoro całkiem dorosłych).
„Piosenka lalkarza” Jana Wilkowskiego powstała dziesięć lat później od chwili, gdy Krystyna Żylińska rozpoczynała swój teatralny żywot na scenie Groteski, ale śpiew o tułaczym losie aktora-lalkarza odnosił się do tamtych biednych powojennych czasów. „W walizce mieszkałam, dnem się przykrywałam” – wspomina dalej aktorka z właściwym sobie humorem. „Myśmy sami sobie robili lalki. Trzeba się było nauczyć heblować, żeby dobrze zrobić stawy – trzeba było zrobić idealnie, co do milimetra, bo byś miała kalekę nie lalkę, kolano musi się zginać”.
Po 10 latach w Grotesce, Krystyna Żylińska trafiła najpierw na kilka lat do teatru we Wrocławiu, a potem do Zielonej Góry. Była to epoka upowszechniania teatru poprzez intensywny objazd ze spektaklami – często o chłodzie i o głodzie. Aktorka wspomina granie w nieogrzewanych salach: „Ile myśmy się naponiewierali, najeździli po tych wszystkich dziurach, po stodołach! Ale przyjeżdżasz na taką wiochę, dzieciaki z takimi czerwonymi nochalami – i, człowieku, nie graj tu, bo zimno! To byłoby nie do pomyślenia! Choćbym miała zamarznąć, to bym grała”.
Stowarzyszenie Teatr Na Pustej Podłodze pamięci Tadeusza Łomnickiego inicjując Scenę Letnią w Brwinowie ryzykowało stawiając na spektakle lalkowe – nie mieliśmy pewności, czy lalki jeszcze zainteresują współczesną najmłodszą widownię. Te spektakle są odbierane w sposób nadzwyczajny, żywiołowy. Pełny kontakt ze sceną pieczętują warsztaty edukacyjne po każdym przedstawieniu – dzieci chcą wiedzieć więcej i więcej o lalkach, a kolejki ochotników ustawiających się do odśpiewania „pieśni nad pieśniami” Jan Wilkowskiego potwierdzają tylko, że lalkarski trud i znój – i tych dawnych aktorów, jak Krystyna Żylińska, jak i tych młodych zjeżdżających do Brwinowa – nie idzie na marne. Wychodzi na to, że przed lalkarzem, który „chodzi światem” jeszcze długa droga – tak jak i długi żywot dla jego „pieśni nad pieśniami”.