Szacunek artystów do prozy Stasiuka jest w spektaklu wyczuwalny. Wybrali opowiadanie tytułowe. Postawili na wierność autorowi, dokonali jedynie kosmetycznych cięć. Zuniwersalizowali ten głęboko osobisty tekst rozpisując go na trzech aktorów - o Grochowie na Scenie Przodownik warszawskiego Teatru Dramatycznego pisze Marta Żelazowska z Nowej Siły Krytycznej.
Ogromny biały sześcian umieszczony w centrum kontrastuje z ciemnymi ścianami sceny Przodownik (przestrzeń: Monika Nyckowska). Dominuje we wnętrzu. Zawłaszcza uwagę. Intryguje. Z uchyloną górą i lekko rozwartymi bocznymi ścianami zdaje się zapraszać widzów do środka. Wciąga w głąb osobliwego eksperymentu, celem którego jest uchwycenie upływającego czasu, przemijania. Można to zrobić tylko w jeden sposób - przywołać wspomnienia. Służyć temu mają zgromadzone za przepierzeniem artefakty (makiety, fotografie, mapy, banknoty, fragmenty gazet). Ukazywane są za pośrednictwem kamery, w zbliżeniu, z detaliczną precyzją niemal jak pod mikroskopem. Są poddawane analizie, laboratoryjnemu badaniu. Ta sterylna przestrzeń, z ogromną pieczołowitością czyszczona przez ubranych w białe fartuchy aktorów (Marcin Bartnikowski, Marcin Bikowski, Łukasz Lewandowski) nasuwa takie skojarzenie. A może to prosektorium? Wszak tematem zbioru opowiadań Andrzeja Stasiuka "