Biją dzwony i rozlegają się kościelne śpiewy. Wprowadza to od razu w klimat "Urzędu". Tak, właśnie głośny, na równi niemal ze "Spiżową bramą" - "Urząd" Tadeusza Brezy został, po wcześniejszym spektaklu krakowskim i po znakomitym przedstawieniu telewizyjnym, wystawiony w stołecznym Dramatycznym, w adaptacji i reżyserii Władysława Krzemińskiego. Po chwili, po dzwonach i śpiewach, kurtyna idzie w górę i ukazuje się wielka, monstrualna, kapiąca złotem, dostojeństwem i wypełniona posągami, scena przypominająca labirynt. Jest to umowna i symboliczna sceneria. Ma wyobrażać, zgodnie z myślą książki, labiryntową zawiłość watykańskiego urzędu, jedną z sal w tym państwie tysiąca czujnie strzeżonych drzwi.W głębi tej złotej sceny, w jednych z drzwi staje On. Tak to określa program. Syn konsystorza z Torunia. Staje, rozgląda się, dziwi. Polak na salonach watykańskich. Przypomina się Kordian, który przyszedł do pap
Źródło:
Materiał nadesłany
Trybuna Mazowiecka nr 145