- Wiesz, to było tak. Przyszedłem, jak co rano, do pracy, przywitałem się z sekretarką, a ona zamiast zapytać się, czy już ma zrobić kawę, uśmiechnęła się tylko jakoś dziwnie. Później ten sam uśmiech pojawiał się na ustach wszystkich podwładnych, którzy tego dnia zjawiali się w moim gabinecie. Przez cały dzień nie miałem czasu przejrzeć gazet, więc nie bardzo wiedziałem, o co chodzi. Dopiero wieczorny telefon od przyjaciela uświadomił mi, że jestem na liście Wildsteina. Co miałem zrobić? Tłumaczyć wszystkim, że to nie o mnie chodzi. Kompletna paranoja - opowiadał mi parę dni temu pewien znajomy. Słuchając go, od razu nasunęło mi się skojarzenie z absurdalnością jego sytuacji podobnej do tej, w jakiej znalazł się bohater ,Procesu" Franza Kafki, który traf chciał Teatr Ludowy wystawia w okresie apogeum lustracyjnego szaleństwa. Problem jednak w tym, że przedstawienie Tomasza Obary, mimo aktualności tematu, wcale mnie nie dotyka. Mo�
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Krakowska nr 43