"Za chwilę się rozstaną: ona odejdzie, nie dając mu żadnej szansy ani nadziei. Kalaf zostaje sam". Streszczenie "Turandot" w programie rozpoczyna się zaskakująco. Kto odejdzie? Co to za "ona"? Turandot? Liu? Więcej kobiet w tej operze nie ma, jeżeli nie liczyć służących czy podsuwanych Kalafowi przez Pinga, Panga i Ponga urodziwych dziewcząt. Spektakl nie przynosi odpowiedzi na to pytanie. Może kobietą była Turandot, może Liu - są do siebie podobne, podobnie ubrane i uczesane. Ubrane współcześnie i skromnie. Ale, choć pierwsza scena rozgrywa się w hotelowym pokoju, Treliński i Kudlička nie starają się przekonać widzów, że odpowiednim entouragem dla historii chińskiej księżniczki są współczesne realia. Przeciwnie - na scenie nie ma co prawda Zakazanego Miasta, ale nie ma też dzisiejszej metropolii. Fragmenty realnego miejskiego świata, owszem, pojawiają się, ale gdzieś kątem, bokiem. Bezosobowy bar wciśnięty w prawą kulisę, fragment pokoju
Tytuł oryginalny
La luna
Źródło:
Materiał nadesłany
"Didaskalia" nr 6