"Carmen" Georgesa Bizeta w reż. Andrzeja Chyry w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Piszą Bartosz Kamiński i Józef Kański w Ruchu Muzycznym.
"Carmen" to samograj, potencjał najsłynniejszej francuskiej opery jest tak wielki, a jego walory tak liczne, że trudno o całkiem nieudane przedstawienie. A jednak w Operze Narodowej się udało. Najpopularniejsza opera Bizeta to jedno z tych rzadkich dzieł, które - mimo zamierzonej realistycznej scenerii - zniesie wiele inscenizatorskich pomysłów, nawet fanaberii. W historii teatru reżyserskiego "Carmen" przedstawiano w oszałamiających dekoracjach, jak choćby w słynnym przedstawieniu pod batutą Herberta von Karajana w Salzburgu pod koniec lat sześćdziesiątych, niczym przeniesionym z planu hollywoodzkiej produkcji w technikolorze, innym razem - w oszczędnej, monochromatycznej scenografii, jak w tegorocznej inscenizacji w Covent Garden. Barrie Kosky z historii fatalnej miłości żołnierza do Cyganki zrobił czarno-białą rewię a la lata trzydzieste, w której Carmen - jak niegdyś Marlena Dietrich w filmie "Blond Venus" - w popisowym numerze na wejście pojawi