Bohater-narrator debiutanckiej powieści Kazimierza Kutza powiada tak: "Boże, jakie to dziwne mieć swoją uzdę we własnych dłoniach i moc nad samym sobą". To esencjonalna, ironiczna charakterystyka "Piątej strony świata" - książki-credo, świadectwa istnienia rzeczywistości, która stworzyła Kutza artystę i człowieka - pisze Krzysztof Siwczyk w Polityce.
Pierwsze wrażenie to deja vu. Czytamy obrazy, które znamy ze "śląskiej trylogii" filmowej Kutza. Tok narracyjny momentami przypomina scenariusz. We fragmentarycznych mikroopowieściach jeszcze raz odżywają pasma biografii mniej lub bardziej tragicznych, portrety śląskich familii zaczynają do nas mówić z głębi gehenny sanacyjnej, traumy wojennej, koszmaru sowieckiego. W tym tyglu wydarzeń buzuje to, co zwykliśmy nazywać "śląską tożsamością", topioną raz po raz w historycznym sosie, od czasów Bismarcka włącznie. Kutz jest oczywistym ekspertem na tym polu. W kinie udało mu się znaleźć wariant uniwersalnego kodu, dzięki któremu przemycił reszcie Polski świat pomniejszy, który zna zasadę swojego istnienia: Bóg, matriarchat, praca. Czy równie dobrze poszło w prozie? Kutz pisze z głębi jednostkowego doświadczenia swojego długiego życia, które urasta do rangi biografii symbolicznej. Trudno bowiem w Basiście, narratorze, nie zobaczyć losów autora.