- To moje życie, moje dziecko - mówił o Śląskim Teatrze Tańca w Bytomiu jego założyciel Jacek Łumiński. Po ponad 20 latach szefowania został zmuszony do odejścia - pisze Witold Gałązka w Gazecie Wyborczej - Katowice.
Twardy, obcy, śląski akcent zaskoczył warszawiaka na bytomskim dworcu w 1991 roku. Na przystanku zdziwił się, że mężczyźni malują oczy czarnym tuszem. Nie wiedział nic o górniczym mieście, pierwszy raz w życiu zobaczył wieże kopalń i ogień nad koksownią. Bure familoki skojarzyły mu się z pismami teoretyków angielskiego teatru społecznego na przemysłowych przedmieściach. Pomyślał, że zapylony Bytom jest dla niego jak obietnica. Miał prawie 30 lat, skończone na piątkę studia z pedagogiki baletu na warszawskiej Akademii Muzycznej, krótką pracę w Teatrze Żydowskim, przygodę z teatrem Conrada Drzewieckiego w Poznaniu i czuł, że od środka roznosi go bunt. - O tańcu w PRL decydowali skostniali mistrzowie kilku państwowych szkół baletowych. Obowiązywała klasyka w radzieckim wykonaniu. Czułem, że taniec współczesny może mieć nowoczesną misję. Nasza młoda demokracja i ludzie, którzy nagle zbiednieli, ale zyskali wolność - to wszystko do