Problem polega jednak na tym, że to prymitywnie marksistowskie rozumienie zależności nadbudowy od bazy, czyli traktowanie kultury jako wysublimowanej zabawy ludzi, którzy nie mają poważniejszych zmartwień, okazało się trwalsze niż sam marksizm-leninizm. Zakaziło ono środowiska mające decydujący wpływ na nasze życie zbiorowe po 1989 roku - pisze Jerzy Sosnowski w Rzeczpospolitej.
Był, zdaje się, rok 1992, kiedy dla "Gazety Wyborczej" napisałem artykuł "Wola kultury", w którym pytałem o miejsce kultury w mediach suwerennej Rzeczypospolitej. Sądziłem - i dalej tak sądzę - że nie było to pytanie pięknoducha. Gospodarka i kultura są jak ying i yang życia społeczeństwa. Odpowiadają na pytania: za co i po co żyć, i trudno rozważać kwestię, któremu należy się pierwszeństwo, tak bardzo przepływają one w siebie i umożliwiają się wzajemnie. Pomysł na sens życia, który owocuje formą istnienia niesamodzielną ekonomicznie, jest trudny do obrony. Pomysłu na dobrobyt, który owocuje bezsensowną formą istnienia, bronić jeszcze trudniej. Naprawdę i na niby Rzecz jasna, w żadnym społeczeństwie zwerbalizowane pytanie "po co człowiek żyje?" nie zajmuje wszystkich obywateli. Podobnie zresztą nie wszyscy zajmują się produkcją czy handlem. Społeczeństwa funkcjonują na zasadzie wymiany oraz rozpowszechniania dóbr i idei. Słus