Pisanie o "Zachodnim wybrzeżu" Bernarda-Marie {#au#1334}Koltesa{/#} jest zadaniem trudnym nawet w dzień po premierze. Wymaga bowiem przywołania w pamięci czegoś, co jak najszybciej chciałoby się z niej wymazać. Przedstawiona w dramacie wizja świata jako śmietniska nie jest w literaturze niczym nowym. Spotkamy ją choćby w twórczości Becketta i w zdecydowanie lepszym artystycznie gatunku. Autor epatuje pochwałą mordowania kałasznikowem, co ma zastępować miłosny akt. Koltes rzuca nam kilka złotych myśli w rodzaju "Człowiek nie ubrany jest jak luksusowy samochód bez silnika porzucony w kącie", a dla zabawienia publiczności częstuje ją dialogiem, o zaniechaniu mycia niektórych części ciała. Dla ułatwienia - nie chodzi ani o ręce, ani nawet o nogi. Premiera w Teatrze Studio stała się niezbornym przeglądem znanych już chwytów - scen ni to orgii, ni to dziwacznych obrzędów żywo przypominających słynne przedstawienie {#re#6862}"Bzik tropikalny"{/#}
Źródło:
Materiał nadesłany
Życie nr 239