"Gdyby Pina nie paliła, to by żyła" w reż. Cezarego Tomaszewskiego z Teatru im. Szaniawskiego w Wałbrzychu na 38. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem Widza.
GDYBY PINA NIE PALIŁA, TO BY ŻYŁA. Do dziś. Albo i nie, kto to wie? Gdyby nie tworzyła, to by nie żyła. Również po śmierci. Albo i nie. Spektakl Cezarego Tomaszewskiego jest i nie jest o Pinie Bausch. Bo jest wariacją na temat jej palenia, artyzmu, twórczości. Bo rozrósł się na tu i teraz. Na polskie klimaty. Odniesienia. Konteksty. Jednak na pewno powstał ku czci, ku pamięci. Dowcipnie, zabawnie, z poczuciem humoru. Z dystansem niedoskonałego śpiewu i kaleczonego tańca. Swobodnej interpretacji, dowolnej improwizacji. Z szaleństwem, wariactwem, wygłupem. Odwagą, dezynwolturą, beką. Jakby żałoba po wielkiej artystce, mentorce, przyjaciółce się nie skończyła a nałóg ze sztuką obcowania i nałóg palenia nadal był nie do opanowania. Roznieca tęsknotę za nią. Czułą, naturalną, ludzką. I czerpie, czerpie artysta od artysty do woli. Aż boli. To spektakl o życiu sztuki po śmierci artysty, o pewnym sposobie przepracowywania straty, radzenia i nie