Jeszcze zanim Vaclav Havel został prezydentem Czechosłowacji, o jego dramatopisarstwie było już głośno, i to nie we własnym kraju, gdzie jego utwory krążyły przez długi czas w nieoficjalnym obiegu. Te okoliczności rozbudziły, jak sądzę dwojakiego rodzaju zainteresowanie pierwszymi u nas, oficjalnymi już prezentacjami jego sztuki, - czy mianowicie twórczość ta zawdzięcza swój rozgłos głównie jak to bywa, niepowszednim okolicznościom towarzyszącym, czy też zawiera trwalsze wartości artystyczne.
Wstępny dialog między głównym bohaterem, młodym i utalentowanym naukowcem Jindrzichem Foustka, a zagadkowym i obmierzłym osobnikiem, niejakim Fistulą, który odwiedza go w jego mieszkaniu, zapowiada wprawdzie problematyką o pewnym wymiarze filozoficznym, wkrótce jednak akcja banalizuje się, utwór przeistacza się w deklaratywną agitkę w konwencji satyry nie najwyższego lotu. Ot, jakiś tam naukowy instytut medyczny, oparty na dygnitarskich stosunkach hierarchicznych, prowadzi fasadową działalność pod przykrywką politycznego frazesu. Jest to więc dość powierzchowna krytyka zjawisk występujących, jak nietrudno zgadnąć, w tzw. realnym socjalizmie, której słabością jest brak merytorycznych odniesień, do jakiejś uchwytnej tematyki; nie wystarczy przecież wezwanie do walki z pieniącymi się wśród młodzieży postawami irracjonalnymi. Mało pożywny dla myślowego przewodu sztuki okazuje się tak ogólnikowo zarysowany przedmiot kontrowersji, stąd też sp