Czy teatr jest maszynką do unieważniania społecznego gniewu? - zastanawia się Maciej Nowak w felietonie dla Przekroju.
Cholera, który to już raz w historii teatru odegrał się ten sam rytuał? Na scenie aktorzy wyzywają publiczność od burżuazyjnych świń, wywrzaskują prosto w twarz groźby karalne, bez żadnych ogródek namawiają do strzelania do bogatych bydlaków, tłoczących się w ciasnych, pluszowych fotelikach. A oni tymczasem z zapałem biją brawo, kraśnieją z zadowolenia, mruczą z rozkoszy. I z wyostrzonym apetytem pędzą na popremierowy bankiet. By mlaskać i ślinić, by oblizywać i wchłaniać, by memłać i ciumkać. O co chodzi? Czy teatr jest maszynką do unieważniania społecznego gniewu? Tak właśnie dymił mi łysy łeb podczas premiery "Dyskretnego uroku burżuazji" w Teatrze Nowym w Poznaniu, wyreżyserowanej przez Marcina Libera na podstawie filmu Luisa Bunuela, tekstów Franki Rame i Dario Fo oraz Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk. Liber błyskotliwie skojarzył bunuelowską opowieść o gnijących elitach z sytuacją polityczną sprzed 40 lat, kiedy Europą rząd