Historia Opery Śląskiej jest sumą mitów. Mitów o pielęgnowaniu pamięci o utraconym dziedzictwie kresowym. Można by w końcu usiąść i spisać tę lwowsko-śląską mitologię operową - pisze Alan Misiewicz w Gazecie Wyborczej - Katowice.
Mogłaby się zacząć w dobie Oświecenia, w momencie kiełkowania zalążków Opery Lwowskiej. A najbardziej rozwinąć w czasach II wojny, gdy świat z przerażeniem patrzył na terror dwóch socjalizmów - narodowego i międzynarodowego - z jego przywódcami: Hitlerem i Stalinem. Trzeba było uciekać z bezpiecznych domów na Kresach, porzucić wszystko, co się kochało, dla czego się żyło i jechać w nieznane. Tamta "ucieczka 1945" to mit istotny i przejmujący. Jakże różny od mitu o Latającym Holendrze, okręcie widmie, który nie mógł zaflancować w żadnym porcie. Tęsknota za Rajem W wagonach bydlęcych jechała na Śląsk inteligencja polska, która zasiliła śląskie uczelnie. Jechali w nich też rewelacyjni fachowcy teatralni i śpiewacy. Bez tych wszystkich - często bezimiennych - ludzi bytomski teatr nie mógłby zaistnieć. W taki sposób Opera Śląska stała się prawowitą spadkobierczynią utraconego dziedzictwa, nośnikiem pamięci o lwowianach. Te