W Radomiu czytania "Golgoty picnic" nie było. Wyobrażacie sobie takie wydarzenie w Teatrze Powszechnym? A może w "Resursie Obywatelskiej" albo w innym miejskim domu kultury? Taki akt odwagi dyrektora Rybki czy dyrektor Metzger, akt solidarności ze środowiskiem, niezgody na kościelną cenzurę i ograniczanie swobody twórców? - pyta Ireneusz Domański w Gazecie Wyborczej - Radom.
Od tego chyba zacznę, że jest coraz więcej obrażonych w ojczyźnie. Nie wiem, może właśnie już tym pierwszym zdaniem uraziłem czyjeś uczucia, prawdziwych Polaków - katolików, patriotów, obrońców wiary. Ale co tam. Trudno. Przeczytałem tekst "Golgota picnic". I teraz wiem, rozumiem, jestem przekonany, zgadzam się, że może on ranić czyjeś uczucia. Ale chyba wyłącznie tych, którzy go nie czytali. Albo jeśli nawet przeczytali, to i tak nic nie zrozumieli, choć pewnie odsetek znających tekst wśród protestujących jest niewielki. Znikomy. Ale od kiedy to trzeba coś znać, obejrzeć, przeczytać, by to obrażało uczucia? By się z tym nie zgadzać, przeciw temu protestować, mieć swoje przeciwne zdanie, zabraniać innym tego, do czego mają pełne prawo? Czy w ogóle trzeba jeszcze szanować prawa innych ludzi w tym kraju? Można przecież uznać, że nad prawem stanowionym, gwarantowanym przez konstytucję, jest prawo boskie, naturalne czy jeszcze jak