Obrońcy Ewy Wójciak cenią sobie wolność słowa. Pod warunkiem, że to ich wolność i ich słowa - uważa Krzysztof Feusette w Sieciach.
Spór o Ewę Wójciak, znieważającą i zniesławiającą Ojca Świętego, to - jak próbują nas przekonywać jej medialni adwokaci - batalia w imię wolności słowa. Pech chciał, że tuż przed wulgarnym facebookowym wystąpieniem, sama Wójciak ze swoim środowiskiem próbowała zamknąć usta innej kobiecie, z którą się nie zgadzała, czyli prof. Krystynie Pawłowicz. Podpisała nawet list otwarty ludzi oburzonych sejmowymi wypowiedziami posłanki na temat homoseksualizmu. "Wypowiadane z poczuciem wyższości, pełne pogardy, uwłaczające osobom homoseksualnym i transpłciowym wypowiedzi posłanki Krystyny Pawłowicz uważamy za oburzające i nielicujące z powagą posła i naukowca". A wolność słowa? Wolne żarty. To jakby od feministek domagać się, by broniły interesów kobiet. "Ty szmato" jako argument Ludzie mawiają, kiedy ktoś przekroczy granice żenady, że puka w dno od dołu przez szybkę. Ale mainstream potrafi, więc debata publiczna w Polsce stacza się