Reżyserowi w połowie zabrakło pomysłu na dalszy ciąg opowieści, więc przyjął postawę Wielkiego Zegarmistrza i osierocił raz puszczony w ruch mechanizm - o spektaklu "Kukła. Księga Blasku" w reż. Pawła Passiniego prezentowanym na Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym RETRO/PER/SPEKTYWY 2012 w Łodzi pisze Anna Diduch z Nowej Siły Krytycznej.
"Kukła. Księga Blasku" Pawła Passiniego to spektakl, który zaczyna się od pozornie nic nieznaczącego gestu, a - w miarę rozwoju akcji - rozrasta się do monstrualnych rozmiarów dzieła totalnego i samowystarczalnego. Zachłannie, niczym rodzaj artystowskiej Głodzilli, przedstawienie pożera własny ogon w wirze nakładających się na siebie obrazów, definicji i symboli, a my widzowie łapiemy zadyszkę, próbując za nimi nadążyć. Początkowo patos jest systematycznie rozbijany przez reżysera, który wciela się w rolę narratora. Ukryty przed naszym wzrokiem wyjaśnia intencje twórcy oraz komentuje sceniczne wydarzenia. Mały żydowski chłopiec w sporo za dużej futrzanej czapce przechadza się po scenie, milczy, bawi się literami wyświetlanymi z projektora, rozsypującymi się po pościeli łóżka, na którym leży uśpiony artysta-malarz. Ktoś wygłasza osobisty monolog, ktoś inny ogląda się za kobietą ubraną w powłóczystą suknię. Passini jest autoiro