Polski teatr, zwłaszcza jego wiodący i najbardziej wychwalany nurt, powinien mnie zachwycać, ale ostatnio nie zachwyca. Co się stało? - zastanawia się Zdzisław Pietrasik w Polityce.
Z lat wczesnej młodości przechowałem ten odruch, by teatr traktować niczym świątynię, a więc patrzeć z nabożeństwem na to, co się odbywa na scenie i pod żadnym pozorem nie wychodzić w trakcie ceremonii. Trwałem w tym postanowieniu przez całe dekady i dopiero ostatnio coś we mnie pękło, coś się zbuntowało. Mianowicie zdarzyło mi się kilkakrotnie wyjść z teatru w czasie pierwszej przerwy, czym zawstydziłem niewymownie samego siebie, nie mówiąc o przypadkowych świadkach zajścia. Tylko częściowo usprawiedliwia mnie okoliczność, że były to wyjątkowo długie przedstawienia, co zresztą zdarza się w naszym teatrze coraz częściej, choć nie zawsze ma dramaturgiczne i sensowne wytłumaczenie. Zauważyłem ostatnio, że niektórzy widzowie pokazując kasjerkom bilet, pytają lękliwie, kiedy spektakl się kończy i czy na pewno jest przerwa. Jak przerwy nie ma, chcąc nie chcąc, trzeba siedzieć do końca. Kiedy uczucie wstydu minęło, zacząłem się z