W ostatnią niedzielę lutego wybrałam się do toruńskiego Teatru im. Wilama Horzycy na "Krzyżaków" w reżyserii Michała Kotańskiego. Nie łudziłam się, że w spektaklu nie będzie modnych eksperymentów. Ale silniejsza była ciekawość, co na scenie zostanie z Henryka Sienkiewicza, z powieści, która kiedyś krzepiła serca Polaków. Kiedyś? - pisze socjolog Katarzyna Zybertowicz w Gazecie Polskiej.
Sami twórcy na stronie Teatru piszą, że chcieli zmierzyć się z kwestią: "Co znaczy Sienkiewicz dziś, równo 100 lat po śmierci, w XXI wieku, w epoce globalizacji i otwartych granic?". Jak im to wyszło? "Krzyżacy" u Horzycy Moje pierwsze wrażenia były mieszane. Rozczarowała siermiężna scenografia. W samym środku sceny umieszczono pochylnię kojarzącą się ze skateparkiem. Na początku na chwiejnych nogach nadchodzą bełkoczący "rycerze", w tle muzyka Chopina (!). Pomyślałam: dekonstrukcja się zaczyna... Dalej też pojawiają się motywy, które z "Krzyżkami" nie mają wiele wspólnego. Jedna z kluczowych projekcji multimedialnych przedstawia zdewastowane blokowiska, przywodzące na myśl skłonne do przemocy subkultury młodzieżowe. Na takim tle już trochę mniej dziwi Zbyszko z Bogdańca jako współczesny, niezbyt roztropny młodzian w dresach z podgoloną głową. Gdy zdejmie bluzę, na jego plecach zobaczymy wytatuowanego wielkiego orła. Na piersi ma mn