- Podczas prób wychodzisz na sceną i okazuje się, że i tak masz dwie lewe ręce, dwie lewe nogi. Można albo rzucić się na rolę, wziąć ją za mordę, albo się czaić i czekać, że spłynie olśnienie - mówi Krzysztof Szczepaniak, aktor Teatru Dramatycznego w Warszawie, w rozmowie z Piotrem Zarembą w Rzeczpospolitej.
Rola Hamleta w spektaklu Tadeusza Bradeckiego w warszawskim Teatrze Dramatycznym to pana sukces? - Nie oceniam tak swoich występów. Bo nie mam poczucia, że premiera to koniec mojej pracy. Patrzę, czego mi brakuje, co rozwinąć, co wyrzucić - nawet w rytmach, w tempie. Moja rola cały czas ewoluuje. Jak pojawia się przekonanie, że coś jest gotowe, doskonałe, to pierwszy sygnał, że trzeba to jak najszybciej zdjąć z afisza. A już w przypadku "Hamleta" szczególnie. Dlaczego? - Bo to najbardziej niekonsekwentna z konsekwentnych sztuk. Jest niemożnością zrobić "Hamleta" kompletnego, trzeba coś wybrać. Ten dramat jest bardzo pojemny, ba, okoliczności zewnętrzne mogą zmienić sens, brzmienie danej sceny. Dlatego to jest tak wielkie. To brzmienie może być zmienione przez to, co dzieje się za oknem, ale też przez to, co dzieje się ze mną, aktorem. Mój etap życia znajduje odzwierciedlenie w tej roli. Tu powinno być widać człowieka, który gra, on nie pow