W polskiej kulturze, zwłaszcza w jej lokalnych wydaniach, istnieje sporo postaci, które zasługują na lepsze rozpoznanie, a ich dorobek – na rozpowszechnienie. Bez wątpienia do takich twórców należy zmarły 17 sierpnia 2017 roku bydgoski pisarz Krzysztof Derdowski. Znany jest głównie ze swoich opowiadań i minipowieści, a także działalności publicystycznej, choć swoją drogę literacką zaczynał z powodzeniem jako poeta.
Jego wielogatunkowa twórczość obejmuje również dramaty i krytykę
teatralną, które – jak dotąd – nie doczekały się pełniejszego omówienia.
A przecież sztuki Derdowskiego były prezentowane w formie publicznych
czytań w
Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie,
w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu, w Teatrze Nowym w Poznaniu, a także w Galerii Autorskiej w Bydgoszczy. W latach dziewięćdziesiątych miesięcznik „Dialog” zamieścił jego scenariusz filmowy Pionek (numer 12/1991) oraz dwie jednoaktówki Rzecznik i W Szwecji (numer 5/1995), wydane w 2004 roku w zbiorze Zawsze.
Ponadto w latach 2012-2017 pisarz zabierał głos w sprawach teatralnych, głównie jako autor recenzji, będących często w istocie szkicami krytycznymi, publikowanymi w Internecie na łamach portalu bydgoszcz24.pl.
Przeglądu sztuk Derdowskiego, zawartych we wspomnianym już zbiorze Zawsze, dokonał Bartłomiej Siwiec w artykule „W Szwecji” i inne dramaty. Rzecz o dramaturgicznej twórczości Krzysztofa Derdowskiego, zamieszczonym w dwumiesięczniku literackim „Topos”. Dodajmy również omówienie ostatniego znanego nam dramatu bydgoszczanina – Strachu – które znalazło się na łamach „Dialogu” z września 2016 roku, a także relację z czytania tegoż tekstu w wykonaniu studentów Wydziału Wokalno-Aktorskiego Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, pod opieką artystyczną Mieczysława Franaszka, zamieszczone na portalu bydgoszcz24.pl w czerwcu 2016 roku. To w zasadzie wszystko, jeśli chodzi o recepcję twórczości dramaturgicznej autora Rzecznika. Zadziwiająco niewiele, jak na jej rangę.
Słusznie zauważa Bartłomiej Siwiec w wymienionym już artykule, że wobec braku obecności Krzysztofa Derdowskiego w ogólnopolskim obiegu teatralnym, szczególnego znaczenia nabiera wstęp do tomu Zawsze pióra Przemysława Czaplińskiego, zatytułowany znamiennie – Niedobre dramaty. Znany profesor i krytyk literacki z Poznania czyni wstępny rekonesans po dramatopisarstwie bydgoszczanina, sytuując je w pobliżu „brutalistów”, a więc polskich dramaturgów debiutujących pod koniec XX wieku. Tyle że, co odnotowuje prof. Czapliński, Derdowski zaczynał mniej więcej dekadę wcześniej, a poza tym jego dramaty od brutalistów odróżnia większa doza „swojskości”.
I rzeczywiście, jest Krzysztof Derdowski „nasz”, gdy diagnozuje przemiany społeczne i gospodarcze lat dziewięćdziesiątych w dramatach takich, jak W Szwecji, Dym czy Rzecznik. Jest „swój”, gdy portretuje bohaterów łudząco podobnych do postaci spotykanych na ulicy albo na łamach gazet –drobnych cwaniaczków, gastarbeiterów, żuli z bramy, rzecznika prasowego prezydenta miasta, właściciela upadającej fabryki, byłego ubeka… Wszystko to znamy, wszystko to wypełniało polskie podwórko jeszcze nie tak dawno, a i dziś przecież nie można powiedzieć, że to już całkiem przeszłość.
Derdowskiemu we wczesnych jednoaktówkach nie chodzi o pokazanie skrótu, metafory, jego dramaty dążą raczej do jak najwierniejszego odwzorowania rzeczywistości. Tyle że jest to rzeczywistość specyficznie ujęta – taka, w której to zło, a nie dobro, zawsze zwycięża, w której człowiek mający do wyboru szlachetność albo podłość, wybierze raczej to drugie. Przyczyny są różne – słabość charakteru, degeneracja alkoholowa, a najczęściej niesprzyjające okoliczności brane chętnie jako alibi dla popełnianych świństw.
Uderzający w tych brutalnych, przepełnionych pesymizmem i cynizmem historiach jest zanik więzi społecznych, zarówno na poziomie rodziny, jak i szerzej pojętej wspólnoty. Entropia dotyka każdy poziom relacji, nawet te z pozoru nierozerwalne, jak relacja matki z synem (dramat Kołysanka). Bohaterowie Derdowskiego, pozbawieni bezpiecznika w postaci wsparcia bliskich czy współpracowników, coraz bardziej zatracają się w amoralnym dryfie. Ich system wartości kształtuje triada: pieniądz, władza i kobiety, występująca w różnej konfiguracji. Niekiedy na powierzchnię tego szarego morza wychynie jakieś wspomnienie dawnych czasów, kiedy ludzie byli sobie bliżsi – bohater Rzecznika, który z niedowierzaniem wspomina: „Hmm, naprawdę przez kilka tygodni w stanie wojennym modlili się za moje uwolnienie”. Drapieżny, balcerowiczowski kapitalizm lat 90. brutalnie zweryfikował ideały „Solidarności”. Zastąpiła je zimna konstatacja ze sztuki Dym: „Chodzi mi o to, że młody mężczyzna musi zdać sobie sprawę z tego, że jest w życiu zupełnie sam. Sam w dżungli. W najważniejszych chwilach w życiu jest się zupełnie samemu”. Trudno o boleśniejsze podsumowanie czasów transformacji ustrojowej, którą Derdowski, będąc przecież dociekliwym publicystą, miał okazję podpatrywać z bliska. Mało tego, sam mając za sobą epizod kierowania gazetą, która nie poradziła sobie w warunkach kapitalizmu przełomu lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych, z autopsji wiedział, co znaczy zderzenie jednostki z systemem gospodarczym, zapoczątkowanym podczas nieoficjalnych rozmów strony solidarnościowej z komunistami w Magdalence, a być może jeszcze wcześniej, gdy pod auspicjami bezpieki powstawały pierwsze tak zwane firmy polonijne.
Sztuką Strach Derdowski powrócił jako dramatopisarz po dłuższym okresie milczenia. Widać w tym tekście nowe tropy, nowe zagadnienia, a przede wszystkim nową formę. Ten dramat jest bardziej teatralny niż wcześniejsze utwory, autor większy nacisk kładzie na zbudowanie paraboli społeczeństwa owładniętego tytułowym strachem. Społeczeństwa, które zdążyło już jako tako urządzić się w kapitalistycznej rzeczywistości, ale funkcjonuje na bardzo kruchym fundamencie. Wzajemne zaufanie okazuje się złudzeniem, gdy w miasteczku rozprzestrzenia się wieść, że ktoś celowo zatruwa wodę. Znowu, jak we wcześniejszych dramatach Derdowskiego, górę biorą zwierzęce instynkty. Autor patrzy na swoich bohaterów jak entomolog na mrowisko, do którego ktoś wrzucił obce ciało. Interwencja policji staje się wydarzeniem o wymiarze alegorii, przypominającym Boską interwencję w tę komedię ludzką.
Ciekawe, jak potoczyłaby się dalej droga Derdowskiego – dramatopisarza. Czy wpuściłby w swoje światy więcej światła, dodałby jakieś prześwity metafizyki, nadziei? Niestety, nigdy już tego się nie dowiemy. Pozostaje nam ta zamknięta, a jednak jakoś urwana i niedopełniona twórczość dramaturgiczna. Twórczość, która czeka na nowe odczytania, nowych reżyserów.
Zastanówmy się jednak, czy Derdowski ze swoimi sztukami miałby szansę wejść do teatralnego mainstreamu? Przemysław Czapliński kończy swój wstęp do zbioru jednoaktówek bydgoszczanina zastanawiającym stwierdzeniem: „może warto byłoby sztuki z tomu Zawsze zobaczyć w teatrze. Niekoniecznie zaś w życiu”. Dziwne. Jakby teatr nie opowiadał o życiu, jakby nie był życiem. I być może profesor niechcący odpowiedział na pytanie, dlaczego Krzysztof Derdowski był i jest nieobecny, a na pewno niewystarczająco obecny w polskim teatrze. Teatrze, który zamiast pochylać się nad człowiekiem żyjącym między Odrą a Bugiem, uwikłanym w postkomunistyczną rzeczywistość, wolał wziąć na sztandary walkę z faszyzmem, zmianą klimatu, opresją religii i płci oraz inne modne, mieszczańskie i zapewniające zagraniczne granty, zagadnienia.
To samo pytanie o mainstream dotyczy krytyki teatralnej Krzysztofa Derdowskiego. Co prawda epizod ten trwał raptem kilka lat, a polem zainteresowań recenzenckich były wyłącznie premiery Teatru Polskiego w Bydgoszczy (dyrektorami TP byli wtedy Paweł Łysak i Paweł Wodziński), to jednak – w przeciwieństwie do większości tekstów poświęconych bydgoskim spektaklom tego okresu – Derdowskiemu udawało się rozsadzać ciasną formułę recenzji, przekształcając ją w szkic, esej teatralny. Sprzyjało temu z pewnością medium internetowe, w którym objętość tekstu nie odgrywa takiej roli jak w prasie papierowej. Najważniejsza jest jednak treść tych tekstów, niekiedy tak dalece odbiegająca od „przekazów dnia” realizowanych przez dyżurnych recenzentów prasowych, że można odnieść wrażenie, iż dotyczą zupełnie innych spektakli.
Był Derdowski widzem i krytykiem osobnym, samodzielnym i niepokornym. Wyposażony w solidną erudycję, ostre pióro, a przede wszystkim w bagaż doświadczeń dysydenta okresu PRL, nie dawał się łapać na lep nowomodnych trendów, myślowych kalek (które zaiste z kalectwem umysłowym wiele mają wspólnego), a często po prostu zwykłych bredni, które padały ze sceny przy Alei Mickiewicza.
W okresie krytycznej aktywności Derdowskiego polski teatr był polem ofensywy ideologicznej lewicy kulturowej. Notabene nie zmieniło się to do dzisiaj. Na ten fakt złożyły się przyczyny, których omówienie mogłoby być tematem osobnego szkicu, faktem jest, że właśnie teatr jest tym medium, w którym lewica chyba może najpełniej realizować postulat Antonio Gramsciego „marszu przez instytucje”, czyli – mówiąc bardziej dzisiejszym językiem – zagarniania przestrzeni debaty publicznej przez ideologie modernizujące społeczną świadomość. Dość, że autor Strachu celnie w swoich artykułach punktował wszelkie fałsze i mielizny lewicowego dyskursu, zwłaszcza osławioną polityczną poprawność, która w teatralnym wydaniu przybiera niekiedy karykaturalną postać.
Charakterystyczne jest modus operandi recenzenta – Derdowski z zapałem tropi w oglądanych przez siebie przedstawieniach wątki odnoszące się do aktualnej sytuacji, do cywilizacyjnego i kulturowego „tu i teraz”. Sprawdza jednocześnie, czy potencjał zawarty w temacie spektaklu został odpowiednio wyzyskany i artystycznie przetworzony. Ogląda go jako pilny czytelnik filozofów, socjologów, antropologów kultury. Ogląda go jako aktywny uczestnik życia społeczno-kulturalnego. Ogląda go wreszcie jako pisarz, kibicując twórcom w ich poszukiwaniach, nie kryjąc radości, gdy rzecz przebiega po jego myśli, i rozczarowania, a nawet irytacji, gdy jego oczekiwania nie są spełnione, gdy szansa na arcydzieło zostaje zmarnowana. Nie ulega koniunkturze i środowiskowemu ciśnieniu, które zwykło uładzać wszelkie zastrzeżenia sprowadzając je do zgrabnych, choć niewiele znaczących zaklęć. Byleśmy zdrowi byli… My i nasi koledzy też. Derdowski inaczej. Lubi zwarcie, spór, lubi wypowiedzieć się w kontrze do większości, nawet gdy czasem temperament polemisty ponosi go hen, daleko od faktu scenicznego.
Charakterystyczny jest artykuł Przestrzegałem przed krachem Teatru Polskiego w Bydgoszczy, opublikowany 2 października 2016 roku, po premierze spektaklu Nasza przemoc, wasza przemoc w reżyserii Olivera Frljića. Chorwacki reżyser, znany między innymi ze skandalizującej inscenizacji Klątwy według Stanisława Wyspiańskiego, w Bydgoszczy pokazał przedstawienie, w którym Chrystus gwałci muzułmankę, a jedna z aktorek wyjmuje z krocza biało-czerwoną flagę. Te dwa incydenty zostały nagłośnione medialnie, stając się przyczynkiem do interwencji polityczno-prawnej (komentarze polityków, doniesienia do prokuratury). Najwyraźniej również Derdowski uznał, że tym razem granica została przekroczona. Zwróćmy jednak uwagę, że podkreśla on estetyczną stronę zagadnienia. „Teatr Polski w Bydgoszczy powinien zostać oczyszczony z lewackich ideologów i powinien zostać przywrócony miłośnikom teatru. Panująca w nim od lat histeria lewacka nijak nie służy sztuce. […] Sztuko, powróć do Teatru Polskiego!” – postuluje pisarz, którego przecież trudno klasyfikować jako przeciwnika wolności artystycznej. Jakie były zatem jego oczekiwania jako krytyka? Jakie były jego poglądy estetyczne?
Myślę, że przede wszystkim oczekiwał od twórców teatralnych elementarnej uczciwości. Co to znaczy? Po pierwsze poszanowanie dla twórcy tekstu, niedopisywanie do niego znaczeń przeciwnych zamysłowi autorskiemu. Po drugie szacunek dla widza, a więc traktowanie go jako pełnoprawnego uczestnika dialogu, nie zaś ucznia w szkółce ideologicznych nowinek. Po trzecie wreszcie, skoro ma być dialog, to musi on – bazując na materiale literackim – dotyczyć współczesności, i nieważny jest kostium, temat czy przyjęta poetyka. Teatr musi być aktualny, musi być czujny na to, czym w danym czasie żyje społeczeństwo.
Derdowski ostro piętnuje niedostatki myślowe recenzowanych spektakli. Przytoczę kilka przykładów. „Zresztą, o czym jest to spektakl? Że rewolucja jest cool i super. I żadnej refleksji na temat tego, że wszystkie rewolucje kończą się gułagami i nową, często bardziej dotkliwą niesprawiedliwością niż niesprawiedliwość, którą zwalczały” (To już bełkot w Teatrze Polskim, recenzja spektaklu Fanon. Kilka uwag o rewolucji, reżyseria Agnieszka Jakimiak); „Mówienie dziś ze sceny w Polsce, że Kościół wyklucza ludzi, prześladuje i niszczy, jest, ni mniej ni więcej, tylko bredzeniem. Olbrzymia działalność charytatywna Kościoła, łagodna ewangelizacja, spolegliwość w sporach światopoglądowych (przy zachowaniu jedynie minimum tożsamości) – scenę z dręczeniem Antypolaka czynią nieprawdziwą, rażącą antyklerykalizmem. […] I co dostaje do zagrania Jarmicki? Nic! Ma do powiedzenia tylko jakieś ogólniki o dwóch tysiącach lat historii Kościoła. To mniej więcej tak, jakby się ograniczyło rolę króla Lira do skarg na córkę Kordelię o to, że nie przyniosła królowi na czas nocnika” (Antyklerykalna agitka w Teatrze Polskim, recenzja spektaklu Popiełuszko, reżyseria Paweł Łysak).
To zresztą bardzo ciekawe, że tak zaciekła obrona Kościoła katolickiego spłynęła spod pióra pisarza, który jako „człowiek Kościoła” nigdy się nie przedstawiał. Jeśli jednak uzmysłowimy sobie, że pisarstwo było dla Derdowskiego nade wszystko gestem etycznym, a więc aktem obrony określonych wartości składających się na – nazwijmy to – „etos Solidarności”, to zrozumiemy skąd ta postawa, skąd ten nakaz wewnętrzny „wymierzania najwyższej sprawiedliwości widzialnemu światu”. Tu nie można być letnim, czyli ani zimnym, ani gorącym. Tu gra się toczy o rzeczy najważniejsze.
Choć negatywne recenzje Derdowskiego wywoływały nerwowe reakcje bydgoskiego teatru (głównie przez to, że w swoim patrzeniu nań był nieco osamotniony, a przez to się wyróżniał), a ostatecznie doprowadziły do tego, że niepokornego recenzenta przestano zapraszać na premiery, to jednak nie był Derdowski jakimś teatralnym Katonem, który piętnuje w czambuł wszystko, co się wystawia. Krytyk potrafi docenić kunszt reżyserski i aktorski, pochyla się nad zaletami scenografii, muzyki, świateł, bierze pod uwagę przedstawienie jako ideowo-estetyczną całość. Tak było w przypadku spektaklu Komornicka. Biografia pozorna w reżyserii Bartka Frąckowiaka, Trędowatej. Melodramatu w reżyserii Wojciecha Farugi, Szalonej lokomotywy w reżyserii Michała Zadary, Wesela w inscenizacji Marcina Libera i jeszcze kilku innych premier bydgoskiego Teatru Polskiego. Wszędzie tam, gdzie twórcy wykazywali się samodzielnością myślenia i „nie ulegali nachalnej interpretacji” ideologicznej, znajdowali w Derdowskim uważnego i życzliwego odbiorcę.
Wielki żal, że ta przygoda krytyczna skończyła się tak nagle. Bydgoszczanin należał z pewnością do tych recenzentów, którzy są potrzebni zarówno twórcom, jak i widzom teatralnym. Był recenzentem kompetentnym a przez to świadomym, zaangażowanym, a przez to nigdy obojętnym, był wreszcie recenzentem-praktykiem teatralnym, autorem sztuk, a więc patrzącym na przedstawienie nie tylko przez pryzmat swojego doświadczenia życiowego, ale również doświadczenia pisarskiego. To wszystko składa się na postać wyjątkową na tle bydgoskiego i krajowego pejzażu teatralnego.