- Ojciec był opętanym poliglotą, przychodził do mnie do pokoju i zaczynał monologować po niemiecku, potem po rosyjsku, francusku, angielsku... nie zwracając uwagi, czy go rozumiem - reżyser Krystian Lupa opowiada o tyranii ojca, życiu w komunie i robieniu spektakli w Chinach.
NEWSWEEK: Skończył pan 75 lat, a trudno pana złapać w Polsce. KRYSTIAN LUPA: Jeździmy po świecie z "Procesem", który jest odbierany jako spektakl bardzo osobisty, a jednocześnie polityczny traktat o uzurpatorskiej władzy zdobywanej przez postawienie jednostki w stan oskarżenia, wykluczenie i odebranie jej ludzkiej godności. A ja chciałbym porozmawiać o przemijaniu. Co ono dla pana oznacza? - Nie zastanawiałem się nad tym. Kiedy byłem młodszy, często czułem się gorzej. Bezczynność to moment, kiedy zaczynają się ujawniać rozmaite dolegliwości i niepokoje. Dopóki pracuję, nie daję im czasu na rozwój. Kiedy odpoczywam, zaczynam chodzić do lekarza, leczyć się. A wtedy czuję się stary. Wiek jest czymś stale falującym. Dopóki jestem pod wpływem marzeń, nie odczuwam upływu czasu. Marzenia to są takie niewidzialne konie pociągowe, które utrzymują nas w pędzie. To szczęście mieć pracę generującą marzenia. Wtedy nie myślę o swoim życiu, za