Być może udałoby się - mimo zwolnienia widzów z obowiązku używania wyobraźni - spełnić funkcję teatru eskapistycznego, w którym można się bez reszty oddać dochodzeniu "kto zabił", gdyby nie fakt, że aktorzy poszli w stronę farsy - o "Pajęczej sieci" w reż. Wojciecha Malajkata w Teatrze Syrena w Warszawie pisze Jan Czapliński z Nowej Siły Krytycznej.
Przyjemność czerpana z lektury kryminału jest zbudowana, jak sądzę, na małej czytelniczej perwersji - to lektura z jednej strony eskapistyczna, pozwalająca nam na zaangażowanie emocji i pogrążenie się w świecie fikcji, a z drugiej - bardzo trzeźwa, świadoma banalności kryminału, łatwości, z jaką można go rozłożyć na czynniki pierwsze i zanalizować jako konfigurację stałych elementów właściwych gatunkowi. O tej, skądinąd zdrowej, perwersji trzeba w teatrze zapomnieć, bo inscenizacja poważnie zmienia zasady gry, można natomiast z powodzeniem szukać innej. W wyreżyserowanej przez Wojciecha Malajkata "Pajęczej sieci" znajduję ją przede wszystkim w połączeniu kampowej przebieranki z zacięciem próbującej oddać atmosferę miejsca z serwowaną przez aktorów sztampą, godną niezgorszej farsy. Kiedy kurtyna odsłania scenę, naszym oczom ukazuje się nie tyle teatralna scenografia, co raczej plan filmowy. Twórcy, kierując się ambitnym założeni