Książę Myszkin ma za krótkie rękawy. Wygląda śmiesznie w za małej marynarce, w spodniach, z których wyrósł podczas kuracji w Szwajcarii. Niby nic, szczegół, ale to właśnie te odsłonięte przeguby, wystające kostki sygnalizują, że mamy do czynienia z kimś, kto żyje w zupełnie innym świecie i zupełnie nie pasuje ani do XIX-wiecznej Rosji, ani do XXI-wiecznego Krakowa. Bowiem tytułowy "Idiota" Fiodora Dostojewskiego to Chrystus naszych czasów, człowiek, który wbrew wszystkiemu jest dobry i takim pozostanie, choć wokół wszystko się zmieni.
Barbara Sass pozostała wierna powieści. W znakomicie skonstruowanym scenariuszu zawarta najważniejsze wątki dzieła, rozpoczynając od podróży pociągiem, podczas której Myszkin poznaje jadącego po spadek Rogożyna. To właśnie wtedy dowiaduje się o istnieniu demonicznej Nastazji Filipowny, o cierpieniu, jakie sprawia jej zła sława i o uczuciach, jakie wywołuje u mężczyzn. Tu następuje pierwsze zauroczenie Myszkina jej portretem, a także zaczyna rozwijać się trudna przyjaźń między mężczyznami. W przedstawieniu Barbary Sass świat bohaterów Dostojewskiego rozciąga się od dużej sceny Teatru Słowackiego przez całą widownię, aż do drzwi wychodzących na foyer. Ta dająca oddech przestrzeń, ale również obecność aktorów, tuż na wyciągniecie ręki, sprawiają, że wszelkie skumulowane w nich emocje docierają do nas ze zdwojoną mocą. Jeszcze dotkliwiej odczuwamy momentami wręcz dziecięcą naiwność Myszkina, granego przez Krzysztofa Zawadzkiego.