"Ślub" w reż. Andrzeja Pawłowskiego w Teatrze im. Jaracza w Olsztynie. Po warszawskim spektaklu pisze Janusz R. Kowalczyk w Rzeczpospolitej.
Świetne prowadzenie aktorów, którzy prosto i czytelnie podawali kwestie dialogowe, to bez wątpienia atut olsztyńskiej realizacji "Ślubu". Z niepojętych powodów reżyser postanowił jednak dramat Witolda Gombrowicza "pożenić" z krótkim kursem historii PRL. Zaczęło się od przestrzeni ograniczonej z obu boków kratami i strzelistymi ścianami gotyckiej świątyni, w której witraże o nabożnej tematyce zmieniały się na oczach widza w symbole loży wolnomularskiej. Jakby tego mało, działania bohaterów miały za tło parady postaci, które wnosiły na scenę plansze z literami, niby podczas demonstracji z minionej epoki. Na początek dowiedzieliśmy się, że "PPR+PPS równa się PZPR", ale objaśnianie świata zdawało się nie mieć końca. Doszło w końcu do transparentu z liternictwem "Solidarności", choć zabrakło liter "a" i "r". Pozostał postulat: "Solidność". Właśnie. Ale nie był to koniec ingerencji elementów plastycznych. Wytrzymałość widzów