EN

12.07.2020, 12:56 Wersja do druku

Krótka historia nieśmiertelności

"Henrietta Lacks" w reż. Anny Smolar, koprodukcja Nowego Teatru i Centrum Nauki Kopernik w Warszawie. Pisze Agata Tomasiewicz w Teatrze.

fot. Rafał Paradowski

Zamknięcie teatrów zachęciło widzów do zapoznania się z archiwaliami. Nawet tak nieodległa perspektywa czasowa prowokuje do postawienia tezy, że niektóre przedstawienia wybrzmiewają dziś jeszcze mocniej.

Przejrzysty, błyskotliwy, niewiele ponadgodzinny spektakl Anny Smolar operuje dość prostymi środkami. Aktorski kwartet, wcielający się zarówno w historyczne, jak i w dość abstrakcyjne postaci, przez większość czasu porusza się po scenie w koncentrycznym świetle reflektorów, co przywodzi na myśl obraz komórek multiplikujących się w szalce Petriego. Poszczególne sceny przecinane są sekwencjami choreograficznymi (ruch: Jan Sobolewski & ensemble) w rytm utworów wykonywanych przez LaVern Baker czy The Jaynetts. Ta potoczysta narracja zawiera w sobie wiele punktów zapalnych. Historia Henrietty Lacks porusza najczulsze struny problemów, które w ostatnich czasach mocno zaznaczają swoją obecność w dyskursie medialnym: to kwestia prawa pacjenta do decydowania o swoim ciele, w Polsce A.D. 2020 aktualizująca się pod postacią dyskusji o prawie kobiet do aborcji – oraz dyskryminacja Afroamerykanów, na którą współczesną odpowiedzią jest ruch Black Lives Matter. W centrum spektaklu stoi autentyczna postać, chora na raka szyjki macicy Afroamerykanka, której w latach pięćdziesiątych pobrano bez jej zgody komórki – te zaś dały początek nieśmiertelnej linii HeLa. Ingerencja w ciało chorej odbyła się w czasach, gdy w Stanach panowały jeszcze prawa Jima Crowa, zasadzające się na segregacji czarno- i białoskórych obywateli. Afroamerykanie mieli ograniczony dostęp do opieki zdrowotnej, choć Johns Hopkins Hospital w Baltimore, w którym dokonano resekcji tkanek, był względnym wyjątkiem. Pomimo istnienia osobnych skrzydeł dla czarnoskórych umożliwiał bezpłatne leczenie (do pracowników tej instytucji należał André Hellegers, późniejszy założyciel Instytutu Kennedy’ego przy Uniwersytecie Georgetown, gdzie bioetyka rozwijała się jako osobna dyscyplina naukowa). Nie można jednak zapominać o prowadzonych ówcześnie eksperymentach w Tuskegee, w ramach których celowo nie udzielano pomocy medycznej afroamerykańskim syfilitykom, czy o masowych, eugenicznych sterylizacjach dokonywanych na tej części społeczeństwa wbrew wiedzy pacjentów.

W latach pięćdziesiątych bioetyka personalistyczna była pieśnią przyszłości; lekarze kierowali się głównie pobudkami utylitarnymi. Komórki zostały pobrane bez zgody chorej, ale ta kwestia jest zaledwie jednym z problemów. Krewni nie mieli dostępu do dokumentacji medycznej zmarłej. Wielu szczegółów dowiedzieli się dopiero z innych źródeł, choćby z poświęconej sprawie książki Michaela Golda. Bliscy Lacks nie doczekali się również ułatwionego dostępu do opieki medycznej. Nie otrzymali żadnej gratyfikacji pieniężnej, i choć zarówno odpowiedzialny za hodowlę komórek George Gey, jak i sam szpital nie wzbogacili się na linii HeLa, to z późniejszego majątku, jaki poszczególne instytucje zbijały na odsprzedawaniu próbek, mógłby zostać uszczknięty dla rodziny choćby procent. Na domiar złego sama Henrietta nie została poinformowana, że zastosowane leczenie uczyni ją bezpłodną.

Smolar analizuje te problemy z wyczuciem. Unika zaogniania kontrowersyjnych tematów, ale celnie nakłuwa wrażliwe tkanki. Reżyserka dolewa do tej magmy zaborczość świata mediów. Spektakl otwiera scena talk-show, której gospodynią jest postać grana przez Martę Malikowską, później wcielającą się zresztą w samą Lacks. W fotelu rozpiera się wygodnie Maciej Pesta, czyli George Gey. Obok niego zasiada Sonia Roszczuk jako zahukana owca Dolly, kolektywna zdobycz nauki – to czytelna paralela z losami Henrietty. Dolly, podobnie jak dawczyni komórek HeLa, jawi się jako pozbawiony tożsamości eksponat przeznaczony do powszechnej afirmacji tłumów (wyrażonej ilustracyjnie: jako karmienie i głaskanie). Grono gości zamyka Jan Sobolewski jako upostaciowiony Pan Rak. „Jeśli możesz coś zmienić – nie pytaj” – argumentuje swoje działania Gey, parafrazując Marię Pawlikowską-Jasnorzewską. W rozmowie o linii HeLa chłodna naukowa logika zderza się ze strywializowanymi odwołaniami do bardzo szeroko pojętej „filozofii wschodu” i coachingowym kleikiem słownym.

fot. Rafał Paradowski

Z nieco inną sytuacją mamy do czynienia bliżej końca widowiska, kiedy do studia telewizyjnego zostają zaproszone osierocone dzieci Lacks (Roszczuk i Sobolewski). Dorośli potomkowie konfrontują się z prostą prawdą. Matki już nie ma, nieważne, czy w wyniku boskiej decyzji, losu czy bezlitosnej wypadkowej biologicznych czynników. Prowadząca podsuwa rodzeństwu pod nos szalkę Petriego z protekcjonalnym stwierdzeniem: „Patrzcie, to jest wasza matka, co czujecie?”. Postulat medialnego ekshibicjonizmu wymaga od dorosłych dzieci Henrietty efektownych wzruszeń czy choćby postawy afirmującej, misyjnej laurki dla naukowego postępu. Tymczasem dzieci Henrietty stwierdzają z obojętnością, że laboratoryjne utensylia nie wzbudzają w nich żadnych emocji. Co więcej, zaczynają się przerzucać dowcipami o „twojej starej”, która okrążyła kosmos, opasała kulę ziemską, była tak głupia, że uderzyła się w środek cipy i wyhodowała guza, nie zaśpiewa, bo nie żyje – i jest, tak po ludzku, nieobecna. Ironia w oczywisty sposób kompensuje poczucie straty, ale widoczna jest też dezorientacja w reakcji na referowane medycznym żargonem losy linii HeLa. Dzielące się w nieskończoność, żyjące własnym życiem komórki wypełniają laboratoria na całym świecie, pomogły w opracowaniu szczepionki na polio i wirusa brodawczaka ludzkiego, zostały nawet wysłane w kosmos. Obecnie mówi się o uznaniu HeLa za osobny gatunek. To są informacje, które mogą zawrócić w głowie nawet człowiekowi żyjącemu współcześnie, zorientowanemu w otaczającym go świecie. Tymczasem w spektaklu grono opiniodawców – ze środowiska medycznego i świata mediów – usiłuje sprzedać rodzinie Lacksów kompaktową ideę nieśmiertelności pod postacią nieskończonego mnożenia komórek. Dla cierpiących i oszukanych krewnych ta abstrakcyjna wizja jest, cóż, warta mniej niż funt kłaków.

Sam przebieg procedur medycznych jest mocno zautomatyzowany na poziomie ruchu. Aktorzy korzystają z wąskiego repertuaru gestów: machinalnie wkładają gumowe rękawiczki, z namaszczeniem pochylają się nad probówkami i przygotowują pożywkę dla komórek. Na scenie o wiele wyraźniej można dostrzec poświęcenie asystentki Geya, Mary Kubicek, granej przez Roszczuk. To ona czuwa nad procesem mitozy, anonsuje przełożonemu poszczególne etapy eksperymentu. Całe jej starania zostają podsumowane pytaniem, czy traktuje rozmnażające się w nieskończoność komórki jako swoje dzieci. Zbita z tropu Kubicek odpowiada, że nie wie, jak to jest być matką. Smolar dyskretnie sygnalizuje problem stereotypizacji płci i marginalizacji kobiet w świecie nauki – w tym drugim przypadku można mówić o perspektywie uniwersalizującej, bo przecież sama Kubicek, jako terminująca asystentka, nie mogła mieć wielkiego wpływu na koordynację całego procesu. W tym miejscu należy się zastanowić nad nieuwzględnieniem w scenariuszu żony Geya, Margaret, osoby mającej ogromny wpływ na działania dokonywane w laboratorium.

Pierwsza wersja spektaklu, pokazywana jeszcze w Centrum Nauki Kopernik, różni się nieco od ostatecznej formy. Zamiast frenetycznej mowy córki Lacks, poświęconej wykluczeniu Afroamerykanów, pojawia się prześmiewcza scena obrad fikcyjnego Komitetu Obrony Polaków Zepchniętych na Margines Historii. Apatyczni członkowie (maniera jednej z dyskutantek świadczy o tym, że Smolar nawiązuje do sposobu mówienia postaci z rodzimej sceny politycznej) debatują nad przywróceniem świadomości krajanów repatriantki imieniem Henryka Laksa. Postulują ekshumację „rodaczki” i postawienie jej pomnika (byle nie z mahoniu czy hebanu – rzuca jeden z członków). Ta nekronarracja jawnie odnosi się do sposobu uprawiania polityki w Polsce i jako taka mogłaby być uznana za zgrabny, ale zbędny wtręt, niemniej scena obrad idealnie wpisuje się w wymowę całości. W centrum przedstawienia Nowego Teatru stoi przecież problem zawłaszczania czyjejś tożsamości w imię wyższych celów (lub własnej korzyści).

Owszem, można powiedzieć, że czasy medycznego paternalizmu w krajach Zachodu już się skończyły, świadoma zgoda jest prawem pacjenta, a relacja na linii lekarz – pacjent wykracza poza prosty rachunek strat i korzyści. Tak samo jak można zawyrokować, że wraz z końcem epoki praw Jima Crowa sytuacja Afroamerykanów uległa poprawie. Henrietta Lacks pokazuje jednak, że w niektórych kwestiach w gruncie rzeczy zmieniło się niewiele. Prawo do decydowania o swoim ciele wciąż dla wielu wydaje się niedorzecznością. Bezpośrednim zarzewiem protestów, które przetaczają się obecnie przez Stany Zjednoczone, jest morderstwo ciemnoskórego George’a Floyda dokonane przez białego policjanta, ale w istocie są one reakcją na lata systemowej opresji Afroamerykanów. Spektakl Smolar może być jednak czytany również jako poruszająca opowieść o lęku przed śmiercią. W jednej ze scen skąpana w czerwonym świetle, odziana w karminową suknię Henrietta łamiącym się głosem prosi Geya, by posadził jej na grobie malwy. Chce być zapamiętana jako coś – ktoś – więcej niż inicjał.

Tytuł oryginalny

Krótka historia nieśmiertelności

Źródło:

„Teatr” nr 7-8/2020

Link do źródła